TUNELE VINH MOC
Aleśmy się najeździli wspólnie. Całe dwa dni !!! Pięć charakterów i pięć pomysłów. Dzielimy się szybciej niż się zeszliśmy. Hue nas wita deszczem i dziewczyny chcą jechać dalej, ale Hue to przede wszystkim tunele cywilne pozostałe po wojnie Wietnamsko-Amerykańskiej i słynna linia DMZ - czyli granica biegnąca wzdłuż rzeki Ben Hai i równocześnie strefa zdemilitaryzowana rozciągająca się wzdłuż 17 równoleżnika dzieląca Wietnam na dwie strefy wpływów północną (Demokratyczna Republiką Wietnamu pod przywództwem komunisty – Ho Chi Minh’a) i Południową (Republika Wietnamu, a na jego czele stał Bao Dai – ostatni cesarz z dynastii Nguyen).
Dla faceta wychowanego w czasach gdy filmy o wojnie w Wietnamie produkowano w Paramount częściej niż romanse to coś co trzeba zobaczyć i nie można pominąć. Po to się jedzie do Wietnamu !!!. Wiec się dzielimy. My z Miłoszem zostajemy na drugi dzień zobaczyć tunele cywilne Vinh Moc i mamy dogonić dziewczyny w Hoi an. A Cristina z Moniką jadą szybko dalej. Ania tylko się waha, bo nie wie co wybrać, ale w końcu dochodząc do logicznego wniosku, że sie nie rozdwoi, dołancza do dziewczyn. Taka solidarność końcówek, dziewczyny w jedną ,chłopaki w drugą...
Po Hue jeźdżimy rowerami płacąc za wypożyczenie coś koło 1 USD.
Przystaneliśmy koło miejscowych, którzy zaprosili nas na kieliszek czegoś mocniejszego. Od tej chwili mogę mówić że mam "kumpli z Wietnamu". Mówimy im, że jedziemy zobaczyć rano tunele, a oni odpowiadają z uśmiechem, że w nich mieszkali. Nie wiemy czy to żart czy nie, ale ich wiek potwierdza nam tylko, że to prawdopodobne.
Trochę się z nimi pobrataliśmy siedząc do późna, tak że ledwo wstaliśmy na wycieczkę do tuneli. Rano gdzieś tam w zamieszaniu płacąc za hotel odkrywamy że nas oskubano. Za pokój mieliśmy zapłacić 7 $USD, ale płaciliśmy dongami, a tu kurs wymiany strasznie się zmienił na naszą niekorzyść. Wracamy szybciutko, ale portier nagle zapomniał angielskiego i nic nie rozumie co się do niego mówi, a przed chwilą jak trzeba było płacić to gadał jak poliglota. No ale się zdarza jak trzeba oddawać pieniądze to przecież lepiej nie rozumieć.
Haaa ,nie z nami te numery Bruner...Trafiła kosa na kamień!
Plan jest szybki, bo czasu mało. Miłosz zabiera klucze od całego hotelu i wychodzi, a ja zostaje sprawdzić czy recepcjonista przypomniał sobie angielski. Szybko sobie przypomniał i wypłacił zaległości, a jak musiał zasuwać za Miłoszem pół kilometra żeby klucze odzyskać to nawet sobie przypomniał jak przeklinać po angielsku ...
Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy do tuneli. Vinh Moc w przeciwieństwie do tuneli Cu Chi pod Sajgonem to tunele ,które zamieszkiwała ludność cywilna. Ukrywało się w nich kilkaset osób przez okres 6 lat. Poczatkowo były kopane na głębokości 10 metrów, ale po tym jak Amerykanie wymyślili bomby ,które wybuchały na tej głębokości po wwierceniu się w ziemię zaczęto je kopać na głębokość 28 metrów wgłąb.
W tunelach tych, które miały wyszczególnione pomieszczenia na szpital, kuchnię i szkołę urodziło się siedemnaścioro dzieci.
Tunele warte zobaczenia. Z krótkimi przerwami jechaliśmy tam około 2,5 godziny, mają one około 3 km długości. W środku było gorąco, duszno i klaustrofobicznie, aż trudno uwierzyć ,że ci ludzie egzystowali tam przez wiele lat. Można wytrzymać w zapiętym namiocie z własnymi bąkami jedną noc, ale kilka lat?!?
Za wycieczkę do tuneli zapłaciliśmy 8$ od osoby. Nie wiem czy jest o wiele taniej gdy się jedzie na własną ręke... raczej nie. Tym bardziej, że tu mieliśmy w cenie śniadanie, wstęp, przewodnika i cały czas nam wozili tyłki odbierając nas z pod hotelu i dostarczając do autobusu jadącego do Hoi an...