Budze się w środku nocy. Sam się nie budze, bo i po co? Skośnooki mnie budzi. Świeci mi latarą w oczy i coś tam mamrocze po Chińsku. Gada, że niby moja stacja. Tak się rozgadał że raczej nie przestanie. Czas się wynosić. Zbieram ciuchy i wypadam z pociągu.
Wychodzę na zewnątrz dworca dostając w twarz chlaśnięcie chłodnym ostrym powietrzem. Teraz dopiero naprawdę się budze. Miasto śpi, a jego ulice są ciemne i puste. Klucząc w zakamarkach wąskich ulic odnajduje hostel w którym zatrzymała się Ania.
To miejsce to Guilin Flowers International hostel. Melduje się na recepcji ,a uprzedzona o moim przyjeździe rozbudzona mała chińska recepcjonistka prowadzi mnie krokiem lunatyka do właściwego pokoju. Za chwilę wchodzę do małego pomieszczenia z dwupiętrowym łóżkiem. Normalnie jakbym na koloniach wylądował!
Zanim zasnę zmęczony podróżą ,Ania długo mi jeszcze opowiada o swoich przygodach.
Przerwała swoją pracę dla korporacji i od dwóch miesięcy jest w podróży. Czyli zupełnie tak jak ja całkowicie "normalna" to ona nie jest.
Do Chin dojechała koleją transsyberyjską, zatrzymując się po drodze w Mongolji. Tam przesiadła się na konia. W dzień podróżowała przez stepy, a w nocy spała w jurtach. Jej opowieści usłyszane przed snem rozbudzają tylko moją wyobraźnie. W nocy śnie własny scenariusz tego co usłyszałem z tym co dopisał mój umysł. Mam jakieś wizje ,że popierdalam do Warszawy na takim malutkim karłowatym mongolskim koniku z misją ratowania syjamskich kotów. Syjamskie koty? Przecież ja kotów nie cierpię. Skąd do cholery biorą się takie rzeczy w mojej głowie? Muszę tam mieć czasem niezły bajzel...
Wstajemy wcześnie rano udając sie na dworzec autobusowy. Kupujemy bilety na autobus do Guangzhou. Tam przesiądziemy się w kolejny do Macao i Hong Kongu. Autobus wyjeżdża o 19-tej i będzie jechał koło 9-10 godzin, więc noc spędzimy na jego pokładzie.
To żaden problem bo są to tzw.sleeper bus czyli z miejscami leżącymi (zobacz film poniżej). Bilety można nabyć w granicach 130 juanów. Talerz pożywnej typowej chińskiej zupy z grubym makaronem i jajkiem (tzw.noodle soup ang.) kosztuje 10-12 juanów (czyli 5-6 zł)
Pod wieczór ruszamy sleeperem do Guangzhou. W tych autobusach nie można palić o czym przypomina narysowany w środku wielki przekreślony na czerwono papieros, ale nikogo to właściwie nie rusza. Z papierosem w ustach można poprosić kierowcę o ogień. Palą wszyscy non stop, poza tym dużo plują. Spluwają przy tym gdzie popadnie. Często mają nawet w miejscach publicznych zamontowane z tego powodu specjalne spluwaczki. Jak nie mają to plują na podłogę, a jak mają to też plują na podłoge.
Usłyszałem ,że władze Kantonu próbując z tym walczyć wypowiedziały wojnę złym nawykom i wg. nowych przepisów np. lokator mieszkania socjalnego ,może je stracić kiedy zostanie przyłapany przy pluciu na ulicy siedmiokrotnie. Ci wokół mnie raczej mają własnościowe. Nie dość ,że plują, to jeszcze palą, pierdzą i bekają. Nie jestem w stanie wymyśleć nic takiego co by ich zgorszyło. Nie będe rywalizował na tym polu. Poddaje się.
P.S. Jedno spostrzeżenie dalej aktualne - "Tu wciąż nikt nie rozumie nic po Angielsku"!