Opuściłem Pekin po tygodniu kupując dzień przed wyjazdem bilet kolejowy na pociąg odjeżdzający ze stacji Beijing (Pekin) Zachodni (West) do znajdującego się na południu kraju Guilin.
Za bilet zapłaciłem 430 juanów otrzymując rezerwacje miejsca leżącego na łóżko typu twardego. Twardego, bo te miękkie już trochę kosztuje, Leżące,...bo w końcu według planu to prawie 27 godzin jazdy, a dodatkowo spodziewano się, że z powodu pierwszych opadów śniegu dojdzie do dużego opóźnienia na trasie.
Wszedłem do mojego wagonu gdzie wzdłuż wąskiego korytarza ciągneły się sześciołóżkowe boksy. Na moje nieszczęście po numerach widać że mój boks znajduje się na samym końcu.
Korytarz zapełniony potężną masą Chinczyków i wydaje się ,że dotarcie na drugi koniec to "mission impossible" Trzeba będzie powalczyć. Schylam głowę i szturmuje. Walczą jak byk o każdy metr wagonu z całą rasą Chińskich torreadorów. Po drodze zrzucam kilka rzeczy ze stolików i trącam plecakiem znaczną część moich przyszłych towarzyszy podróży. Co chwila dostaje garść chińskich przekleństw. Obraziłbym się, ale skoro nawet nie rozumiem jak mocno mnie obrazili to wszystko w porządku. Docieram bez widocznych strat na tył wagonu. W pociągowym meczu Polska - Chiny jeden do zera dla mnie!
Na dolnych łóżkach siedzi pięciu obywateli "made in china". Dyskutują o czymś zażarcie, żwawo przy tym gestykulując rękami. "Dobrze, że są sobą zajęci to sensacji żadnej nie wzbudzę" - ledwo tak pomyślałem, a tu rozmowa się urywa i pięć par oczu gapi się na mnie jakby właśnie samego Mao Zedonga zobaczyli.
Lekceważąc nagłe zainteresowanie udałem, że umiem czytać chińskie hieroglify, próbując przy tym odnaleźć numer mojej leżanki ale niefortunnie nawet nie dostrzegłem ,że mam bilet odwrócony do góry nogami. Jak już przestali się śmiać wskazali mi górne łóżko...
Polska - Chiny - jeden do jednego!
Pociąg ruszył... Siedząc na rozkładanym pod oknem korytarzowym krzesełku doszło do mnie ,że chyba w całym pociągu jestem jedynym przedstawicielem mojej części globu. Wokół ciekawe spojrzenia, niezrozumiałe komentarze, nieśmiałe uśmiechy i próby podjęcia rozmowy, ale za małe podobieństwo słów, aby można było się skomunikować. Znaleziono "rzecznika" (właściwie rzeczniczke) trzy wagony dalej. "Rzeczniczka" znała 100 słów po Angielsku. Miała umilić mi czas i ułatwić konwersacje z innymi. Zgromadzili się wokół mnie- pytali i słuchali. Największą ich ciekawość wzbudzał fakt, że wybrałem pociąg jako środek komunikacji.
-"Dlaczego nie lecisz samolotem? Przecież jest o wiele szybciej!" - "No a wy?" - odwróciłem pytanie, -"Też jedziecie pociągiem, a przecież są samoloty"
-"Nie , nie"- odpowiedzieli, - "Pociągi są tańsze a my jesteśmy tymi biedniejszymi Chińczykami" -"Ja też!" - zripostowałem - "Ja jestem tym biedniejszym europejczykiem!"
- Ahaaa - pokiwali w zrozumieniu głowami i pięć minut później przynieśli mi chińską zupkę...
P.S. Apropo Chińskich hieroglifów to dowiedziałem się ,że to prawie 50.000 znaków, ale znajomość ok 5000 jest wystarczająca do czytania prasy i popularnych książek, a osobę która zna mniej niż 2000 znaków uznaje się za analfabetę. W tej klasyfikacji dodając mi nawet znajomość niemal wszystkich Europejskich znaków wciąż zaliczany byłbym do jednych z największych debili w Chinach..