(W uzupełnieniu podróży)
Boracay to wyspa znana z ciągnącej się kilometrami jednej z najpiękniejszych plaż świata. Ciągle słyszałem o tym miejscu jako o Filipińskim raju, ale z drugiej strony słyszałem również, że jest nieźle oblegana, więc przyjechałem sprawdzić czy się tu jeszcze wcisne i czy rzeczywiście jest tak pięknie jak się chwalą, że jest...
Na wyspę płynę jedną z małych łódek typu "Bangka". Bangka to łódź, która wyglądem przypomina Kanu z tą różnicą, że po obu stronach ma po jednym dodatkowym ramieniu przymocowanym drewnianymi łącznikami z kokpitem. Pełni to trochę funkcje stabilizatora, przez co łódką mniej kiwa na boki, gdy są fale. Pisząc o podobieństwie do kanu mam na myśli bardziej kształt, bo rozmiary łodzi są tutaj często znacznie większe. Te turystyczne Bangki pozwalają zabrać na pokład 20 - 30 osób. Niby to wciąż nie dużo w porównaniu do promów, ale ilość tego typu łodzi, które kursują pomiędzy wyspami jest na tyle duża, że doskonale sprawdzają się tutaj w swojej roli. Liczba wciąż przybijających do wyspy łodzi z turystami jest zaskakująca. To już schyłek dnia ,a całe portowe wybrzeże pracuje niczym fabryka przy pełnych mocach produkcyjnych. Do tego centrum redystrybucji dopływa i moja łódź. Wysiadają więc na nadbrzeżu kolejne pakiety podróżnych ( ze mną w składzie ), które przybyły tu, bo nasłuchały się o raju, więc trzeba ich było jak naszybciej wyładować i załadować ponownie tym razem do trzykołowych taksówek rozsyłając do pobliskich hoteli, resortów, barów i restauracji. Te indywidualne sztuki co wypadły z pakietów i rozeszły się na boki ( ze mną na czele) ,bo szukały jakiejś mniej stadnej drogi trzeba było wyłapać ponownie, posadzić na skutery i wysłać im na przekór w te same komercyjne miejsca, bo innych dróg po prostu nie było.
Jadę więc w ciemności skuterem z takim jednym tubylcem co to jest pewny tego gdzie ja chce się udać, kiedy ja w rzeczywistości tego jeszcze nie wiem. Obiecał mnie zawieźć za darmo do taniego pokoju, który znajduje się gdzieś przy morzu. Kompletnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie miejsca gdzie będe dzisiaj spał i za ile, ale udaje przed nim ,że znam się dobrze na wyspie i cenach, a on udaje przede mną ,że w to wierzy. Jadąc w ciemności po pełnej turystów drodze dojeżdżamy wąskimi uliczkami do ciasno ustawionych trzypietrowych budynków. Za chwile mój kierowca pokazuje mi wolny pokój za, który liczy sobie 1200 peso. No fakt ,że jest airconditioner i ciepła woda w łazience, ale czy to nie za wysoka cena? Gdyby nie późna pora, słabość do pokojów na poddaszu i chęć wypicia zimnego piwa na złotej plaży szukałbym zapewne czegoś innego, a tak przez kolejne pół godziny zbijam cenę do 800 peso i zostaje na noc. Wieczór spędzam z miejscowym ochroniarzem chlejąc jedynaście gatunków róznych alkoholi do samego rana po czym udaje się na wschód słońca i już wiem ,że tutaj zostane. Miejsce, gdzie się znalazłem to White Beach - Boat Station Nr 3. Widoki rekompensują wszystko, poza tym zdążył mi się spodobać mój pokojowy balkon więc pozostało tylko poszukać współmieszkańca, żeby podzielić się kosztami...
Na drugi dzień trafiam na Chinkę "Cristel", która przyleciała na Filipiny na dwa tygodnie i zamiast wydawać na drogie miejsce do spania woli roztrwonić pieniądze na inne rzeczy (mądra dziewczyna). Załatwiłem więc materac, oddałem jej swoje łóżko i razem z moją nową "roommate" płacimy już po połowie za pokój mając okazje poznawać wyspę już razem.