Mineły Święta Wielkanocne i przyszedł czas żeby pozbierać porozwlekane po pokoju ciuchy, wrzucić je do poniszczonego wyprawą plecaka i ruszyć gdzieś dalej. Przed świętami na portalu CS zostawiłem zapytanie z prośbą o poradę gdzie najlepiej się udać mając jeszcze tygodniową wizę. Zaskoczony byłem, gdy po kilku dniach zalogowałem się ponownie do serwisu. Brać z CS nie zawiodła i czekało już na mnie mnóstwo porad i bardzo konkretnych propozycji. Jedna z nich najbardziej ekstremalna i interesująca dotyczyła wspinaczki na Mount Apo czyli na najwyższą górę Filipin. Jej wysokość nie stanowiła problemu za to lekkim uniedogodnieniem była jej lokalizacja. Znajdowała się ona na okrytej złą sławą wyspie Mindanao. Jak już wcześniej wspominałem zamieszkują ją lubujący się w porwaniach turystów islamscy ekstremiści, którzy dążą do separacji kilku zamieszkałych przez siebie prowincji. Osobą, która mnie zapraszała na kilkudniową wyprawę była przeurocza młoda Filipinka, która wybierała się tam sama z namiotem i ekwipunkiem szukając przy okazji osoby do towarzystwa na trudnym szlaku. Nie powiem żeby ambitne wyzwanie i widok fotografii w/w niewiasty nie zachęcał mnie do jej poznania, ale ponieważ dołączyła do programu całkiem świeżo więc brak jakichkolwiek referencji nie działał zbytnio mobilizująco do odwiedzenia tej niegościnnej prowincji. Nie mając więc pewności ,że na miejscu zamiast przesymaptycznie wyglądającej dziewczyny nie pojawi się żądny naiwnego turysty ekstremista odpuściłem wymagającą ofertę i wybrałem leniwą wyspę Boracay. W tym czasie na tej rajskiej wyspie przebywało liczne grono towarzystwa z CS więc wróżyło to ciekawymi kontaktami. Z wyspy Cebu latały tam codziennie bezpośrednie samoloty linii Cebu Pacyfic. Lot kosztował blisko 3000 peso, a samolot miał dotrzeć na miejsce po godzinie czasu. Nie zachęcał za to limit bagażowy, który wskazywał na to ,że samoloty mając ograniczoną ładowność nie są wielkich rozmiarów (nie cierpię małych i podatnych na turbulencję maszyn). W dostępnych opcjach na przewóz bagaży była tylko skromna oferta na transport jednej sztuki do 10 kg. Pojawił się problem, bo mój plecak od zawsze w standartowym rynsztunku ważył dyżurnie 15kg. Kiedy zaczołem już się zastanawiać nad przymusowym odchudzeniem bagażu, wpadłem na ciekawszy pomysł...
Dojadę tam drogą lądowo morską!
Plan mam ambitny, bo zamierzam sie dostać najpierw do Boracay a potem do Manili korzystając tylko z autobusów i promów. Większość ludzi lata, a ja chce sprawdzić tą drogę komunikacji i przy okazji obalić mit ,że ten sposób podróżowania jest tutaj niebezpieczny. Widocznym plusem po wstępnych kalkulacjach wydawał mi się o wiele mniejszy koszt przejazdu, który spróbuję dokładnie oszacować i zostawić potrzebującym pełne podsumowanie kosztów dotarcia, gdy już zakoncze ten etap podróży. Minusem był oczywisty czas dotarcia, bo jedna godzina na samolot (Cebu-Boracay), a dwa dni ciągłego przemieszczania się z miejsca na miejsce robiło różnicę. No, ale szalę na korzyść lądowo-morskiej drogi przeważyły walory poznawcze wynikające z wyboru tego właśnie sposobu podróżowania. Siadłem przy literaturze mając pół godziny później rozrysowaną trasę tej podróży.
Według planu dotarcia zamierzam najpierw złapać autobus do Toledo City, potem prom do San Carlos City, następnie kolejnym autobusem przez Escalante do Bacolod City, znów prom do Iloilo city, później autobus do Caticlan, ponownie prom do Boracay , powrót do Caticlan, autobus do Dumaguit i wreszcie prom do Manili...
Wydaje się pogmatwane, ale wyspiarski charakter Filipin wymaga jednak wielu przesiadek...
Równo w południe opuszczam mój hotel. Łapię Jipneya i ruszam na południowy dworzec zaliczając godzinę później pierwszy falstart, gdy zostaje wyrzucony z autobusu do Toledo, ale o tym w następnej zakładce...