Przepłynołem z Boracay do Caticlan i jestem na promie do Manili. Prom nazywa się Mary the Queen (Pływa tą trasą raz w tygodniu wypływając w niedziele o 12tej. Z Manili wyrusza w piątki z portu północnego, dok numer 8 bądź 12-cie. W Caticlan cumuje w doku głównym)
Przedarłem się przez bramki bez opłaty portowej. Powrót miałem zablokowany przez napierających za mną ludzi wobec czego trudnością byłoby odesłanie mnie z powrotem do okienka kasy, co było dla mnie dosyć korzystne i nie ukrywam,że po trochu na to liczyłem. Kontroler machnoł ręką i przepuścił mnie przez bramkę, a pieniądze zostały w kieszeni.
Na promie są kabiny czteroosobowe, sześcioosobowe, a także duże hale gdzie znajduje się po kilkadziesiąt dwupiętrowych łóżek. Śpiąc tutaj raczej trzymałbym wartościowsze rzeczy solidnie zabezpieczone ,a najlepiej połknąć portfel i karty kredytowe, a wydalić je po zejściu z promu.
Ja nie miałem zarezerwowanego łóżka w żadnej z kabin. Za bilet zapłaciłem 900 peso. Była to opcja ekonomiczna, bez śpiącego miejsca. Wszystkie miejsca leżące zostały już wcześniej porezerwowane.
Zostawiłem duży plecak pod okiem pracowników promu w punkcie informacyjnym. W promowej restauracji znalazłem dla siebie tymczasowe lokum. Zsuwając dwa fotele zrobiłem swoje prywatne łóżko. Mały plecak wrzuciłem do wnęki pomiędzy nimi zabezpieczając go w ten sposób przed kradzieżą. Teraz miałem w miare wygodne miejsce, a i bagaże były w miarę bezpieczne. Wybiła godzina 12-ta ,więc mogłem wykorzystać czas na to, żeby przed otwarciem salonu spróbować jeszcze nabrać snu przed długą 15-godzinną podróżą. Mimo tropikalnego popołudnia próbowałem się zdrzemnąć na zapas. Ze względu na awarie kilmatyzacji nie było to prostym zadaniem. Budząc się co kilka minut w ten sposób bardziej przeleżałem niż przespałem trzy godziny.
W międzyczasie prom dobił do malutkiego portu Odiongan. Wyspa do, której przypłyneliśmy budziła strach i fascynacje. To właśnie to chcę czuć przypływając w jakieś nowe miejsce. Teraz już jestem pewien, że ten kraj nie do końca został przeze mnie odkryty i takie wyspy jak ta czekają na mój powrót. Jak okiem sięgnąć daleko w linii brzegowej ciągneła się gęsta dzungla położona na górzystym terenie wyspy. Wyglądało to jakby cała ta zieleń spadała do morza topiąc się dalej w jego głębinach.
Pół godziny później odbiliśmy od tego pozbawionego turystycznych tłumów raju.
-"Obym tu jeszcze wrócił" - powiedziałem do siebie głośno - i oby ich tu jeszcze nie było- pomyślałem zaraz po tym.
Wróciłem na swoje miejsce spania i tak budząc się ponownie co kilka minut przespałem do późnych godzin wieczornych. Wtedy to włączono telewizory, otworzony został barek i zaczoł się ruch. Od tej pory zaczeła się mordercza wegetacja i liczenie długo upływających minut.
Na promie jest sklep i restauracja, więc są miejsca, gdzie można znaleźć coś do jedzenia i picia w miarę rozsądnych cenach. Kiedy głód jest zaspokojony pozostaje tylko jeden problem. Spanie!
No, ale jak się kombinuje to i z tym można sobie poradzić. Niektórym pasażerom z powodu wciąż nie działającego systemu chłodzenia było zbyt gorąco w kabinach, więc wynieśli swoje materace na zewnątrz, śpiąc na deku i będąc pod przyjemnym wpływem chłodnej bryzy morskiej. Ta obserwacja podsuneła mi pomysł, że mimo braku wolnych koji może się znaleźć zapasowy materac. Znalazł się!
Już za chwile kładłem się do snu na wygodnym materacu, który ułożyłem na pokładzie górnego deku.
Prom płynoł w ciemności w stronę Manili, a ja miałem juz komfortowe warunki spania. Zabezpieczyłem mały plecak kładąc na nim głowe i przywiązując ręke do jednego z ramiączek. Przykryłem się kurtką, boki zawijając szczelnie pod nogi, aby uniemożliwić przeszukanie kieszeni i tak zapadłem w sen budząc się dopiero o świcie. Gdy podniosłem głowę zobaczyłem z daleka rozświetlony brzeg portu i gigantyczną łunę blasku bijącą od wyłaniającego się z ciemności miasta... ,To była Manila.
Dotarliśmy na miejsce po 16tu godzinach płynięcia. Wpłyneliśmy do portu północnego do doku numer 8 około godziny piątej. Cumowanie oraz wyładunek pojazdów i towarów z niższych pokładów zajął ponad pół godziny czasu. Po tym przyszła kolej na ludzi. Na pokładzie było kilkuset pasażerów. Turystów spoza Azji można było policzyć na palcach jednej ręki.
Po opuszczeniu promu zauważyłem zaparkowane autobusy. Każdy z nich jechał w inny rejon Manili. Mi najbardziej ze względu na usytuowane blisko lotnisko pasował kierunek na umowne centrum stolicy czyli Pasay City. Spróbowałem się zorientować co do ceny biletu. Kierowca powiedział mi 100 peso, ale - "lepiej nie wierz zbytnio Azjatom. Lepiej sprawdź minimum trzy razy i pytaj postronnych ludzi". To jest to co już nauczony doświadczeniem wiedziałem juz dużo wcześniej. Ta maksyma pomogła mi już w wielu przypadkach. Tak było i tym razem.
Autobus dla ludzi z promu okazał się darmowy i wliczony w cenę biletu na statek. Jadę więc do Pasay, a następnie na lotnisko, gdzie mam lot do Japonii...
Podróż pomiedzy Manilą, a Boracay promem, będe polecał ze względu na korzystną różnicę w cenie porównując z cenami biletów lotniczych. Oczywiście dodatkową kwestią indywidualnego wyboru jest to czy dana osoba ma wystarczająco dużo czasu i czy zaakceptuje warunki na statku.
Ewentualnych chętnych podróżujących indywidualnie po Filipinach zapraszam do portu w Caticlan oraz do portu północnego w Manili