Geoblog.pl    wnieznane    Podróże    Kontynuując podróż, czyli powrót na azjatycki szlak    Wylądowałem w slamsach Manili.
Zwiń mapę
2011
13
kwi

Wylądowałem w slamsach Manili.

 
Filipiny
Filipiny, Manila
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18035 km
 
Ląduje przy mieście Clark późnym popołudniem. Lotnisko dla niskobudżetowych lotów jest oddalone o ok. 2 godziny od Manili (w zależności od ruchu na drodze). Odbieram bagaż, dostaje trzytygodniową bezpłatną wizę i w holu kupuje bilet na podstawiony autobus, który stoi zaraz przy wyjściu z lotniska. Bilet kosztuje 300 peso,

"Autobus do Manili" troche jednak brzmi dziwnie, bo miasto to jest wielką metropolią, więc zależy do ,której części stolicy chcemy się udać, albo gdzie wysiąść. Autobus jedzie do Pasay City, więc pytanie czy nam ta część pasuje?
Wszystkie części to niczym duże miasta, połączone ze sobą i tworzące gigantyczny twór ,który zwany jest "Mega Manilą". Metropolie tworzą dzielnice przemysłowe, otoczone osiedlami mieszkaniowymi, turystyczno-rozrywkowe ulice i ciągnące się kilometrami slamsy. W całym okręgu mega miasta żyje ponad 20 mln. ludzi, a z tego ponad połowa w ubogich dzielnicach.
Ja mam dotrzeć do części, która zwie się Makati gdzie na stacji kolejki MRT Ayala pod budynkiem KFC mam spotkanie z moim gospodarzem z Couchsurfing o imieniu Dani. Dani mieszka w jednym z Manilskich slamsów i właśnie to było powodem, że postanowiłem zatrzymać się u niego przez kilka dni. Znajduje na mapie stacje Ayala i zostawiam kierowcy wytyczne ,gdzie ma się dla mnie zatrzymać. Zostaje obudzony kilka godzin później przez biletera, który daje mi znać że dotarliśmy. Wysiadam, z autobusu przeciskając się przez tłumy miejscowych i po wskazówkach odnajduje miejsce spotkania. Jestem dwie godziny przed czasem, więc pozostaje mi tylko czekać...

Dani przyjeżdza punktualnie. Rozpoznaje go pierwszy ,kiedy on mnie jeszcze nie widzi. To ciemnoskóry chłopak średnego wzrostu i z dredami na głowie. Błądzi oczami po tłumie ludzi wśród ,których się znajduje i zatrzymując wzrok na plecaku zmierza pewnym krokiem w moim kierunku. Za chwile po zapoznaniu i krótkiej wymianie zdań ruszamy już razem miejskim autobusem, przy wrzawie i nawoływaniach wszechobecnych naganiaczy, którzy starają się zapełnić pojazd do granic możliwości. W środku przeciskając się pomiędzy pasażerami podchodzi do nas konduktor sprzedając nam bilety za ,które płacimy po 14 peso.
Mam świerzo w wyobraźni wydarzenia sprzed niecałych trzech miesięcy, kiedy właśnie pod jednym z autobusów wyjeżdzających z tej samej stacji wybuchła bomba zabijając kilka osób i raniąc wiele z nich. Dzisiaj z powodu tamtych wydarzeń jest to nieco bardziej bezpieczne miejsce niż było w momencie zamachu. Po 30 minutach jazdy dojeżdzamy do miejsca, gdzie przesiadamy się do Jeepney. Co to jest Jeepney?

Właśnie... kilka słów trzeba napisać o Jeepney czyli terenowych masywnych pojazdach, które zostawili po sobie Amerykańskie wojska, a które stały się po drugiej wojnie światowej niezastąpionym środkiem lokalnego transportu. Troche zmodyfikowane pod potrzeby przewożenia ludzi i barwnie pomalowane pojazdy stały się rozpoznawalnym elementem kultury Filipińskiej i symbolem taniego transportu. Tym pojazdem dojeżdzamy po chwili do celu i przesiadamy się na motocykl z doczepką.
To taki rodzaj filipińskiego tuk-tuka. Doczepka ma stalowe stelaże, które pokryte są folią i plastikiem chroniąc siedzących w środku pasażerów przed słońcem i deszczem. W środku jest wąska obustronna ławeczka na jedną dużą, bądź dwie drobne osoby po obu stronach. Tym srodkiem transportu jeździ aż do siedmiu osób pakując się umiejętnie przy wykorzystaniu każdego wolnego miejsca. Nawet za kierowcą siadają często po dwie osoby. To jedna z najtańszych form komunikacji (7 peso), zwłaszcza jeśli dzielimy koszta z innymi pasażerami ruszającymi w tym samym kierunku. Możemy jechać też sami, ale wtedy musimy zapłacić za wszystkie miejsca, (czyli 7 peso razy 7 osób). My czekamy jednak na zapełnienie się pojazdu co trwa tylko kilka minut. Po kilkunastu minutach szalonej jazdy po pagórkowatych wąskich uliczkach docieramy do celu...

Dani wynajmuje piętro domu u swojego wujka. Ma mieszkanie z jedną sypialnią i pokojem dziennym wraz z aneksem kuchennym. U Daniego poznaje Kanadyjczyka o imieniu Mark, który również trafił tu z programu couchsurfing . Mark następnego dnia wraca do swojego kraju po dwuletniej włóczędze po Azji. Bardzo boi się powrotu do zimowej Kanady i aklimatyzacji po długo trwającej podróży. Po Marku dostane w spadku łóżko, a na razie zadowalam się materacem rozłożonym na podłodze.
Idziemy w trójkę do najbliższego sklepiku po kilka butelek lokalnego piwa San Miguel i spędzamy wieczór na rozmowach. Mieszkanie Daniego jak na okolice jest bardzo komfortowe. Na dachu ma taras, gdzie często organizuje grila i potancówki. Mimo, że na przeciwko mieści się jego dom rodzinny, w którym ma swój pokój to Dani postanowił się przeprowadzić do wuja w czasie kiedy stracił swoje rzeczy po tym jak jego brat wyniósł wszystko z domu w celu sprzedania i wymiany na substancje od ,których był uzależniony.
Narkotyki to wielka plaga tutaj, a problem brata Daniego to nie rzadki przypadek.
Na ulicy dostęp do narkotyków nie jest trudny, a tu życie toczy się głównie na ulicy. Okolica to barwne przyległe ściśle do siebie budynki zbudowane z różnych materiałów i poustawiane w architektonicznym nieładzie. Przyuliczne domki leżące przy główniejszych komunikacyjnych arteriach służą jako sklepiki. Wszystkie także w ciągu dnia są okratowane, mając często tylko wąskie okienko na wymiane pięniędzy za towar. Na wąskich uliczkach jest zawsze mnóstwo młodzieży i wałęsających się dzieciaków. Oni obecni sa tu od rana do wieczora. Grają w piłkę, kosza i gry podwórkowe, bądź przesiadują na wyciągniętych z domu drewnianych krzesłach.
Powód przebywania tłumnie dzieci na ulicy to pora wakacji, ale w dalej położonych osiedlach jest tak przez cały rok. Tam nie wszyscy chodzą do szkół, bo często tych szkół nie ma w okolicy i brakuje pieniędzy na wysłanie dziecka do najbliższej placówki więc życia uczy ulica.

Nie chciałbym zostawić obrazu, że widoczna jest tu tylko bieda i są tu same slamsy, bo to nie prawda. Bieda sąsiaduje z bogactwem. Manila to nie tylko ubogie dzielnice ,ale również i biznesowe części miasta, gdzie wyrastają nowoczesne szklane potężne wieżowce jakich trudno jest znaleźć w Polsce, a i Warszawa wygląda pod tym względem marnie. Czasem można utracić granice między slamsem, a finansowym City, ale o tym na następnej stronie...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
wnieznane
R. Tramp
zwiedził 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 180 wpisów180 127 komentarzy127 2097 zdjęć2097 67 plików multimedialnych67