Jest 10 stycznia 2011 godz. 19.35 .Kończy się moja wiza w Indonezji, więc po wspaniałym miesiącu na Lake Toba kończy sie też mój czas na wyspie. Płynę promem, który wypłynoł z Tomok Lopo w kierunku na Parapat. Z daleka widzę jeszcze trzy postacie machające na brzegu. Dwa dni temu pożegnaliśmy Cecil, Iwana i Katie, wczoraj Fritza i Regisa, a dzisiaj przyszła kolej na mnie. Z wielkim żalem opuszczam to miejsce i z wielkim smutkiem patrze na coraz mniejsze zarysy moich przyjaciół. Na brzegu zostali Czitra, Monika i Hendry. Zapadła juz kompletna ciemność, ale długo jeszcze widzę ich kontury w świetle przybrzeżnej lampy i uniesione w geście pożegnania dłonie. Kątem oka widzę ,że wpatruje się we mnie miejscowy chłopak z plemienia Batak. Napewno nie zobaczy u mnie łzy w oku, potrafię też ukryć smutek na twarzy, ale serce właśnie wyje z żalu...
Kończy się jeden etap zaczyna następny. Niby jestem przyzwyczajony, ale jednak cholernie szkoda pięknego miejsca i wspaniałych ludzi, których się pożegnało, no, ale cóż... Dobytek w plecaku, paszport w kieszeni i znowu w nieznane. Dzisiejszą noc spędze w autobusie w kierunku na Bukittingi, jutro już nie wiadomo...
Zbliżamy się do wybrzeża Parapat. Obok mnie stoi grupa kobiet w różnym wieku. Są w kupie ,więc nabrały odwagi i zaczepiają białasa. Próbujemy się dogadać, one w języku Batak, a ja po Angielsku. Chcą mnie wyswatać z jedną z nich, która jako jedyna nie ma jeszcze męża. Pytam czy ma dom mówiąc ,że jestem bezrobotny i bezdomny. Mówi ,że ma, więc zgadzam się na szybki ślub, ale ona rozmyśla się gdy jej dodaje, że jestem leniwy ,że dużo jem i jeszcze więcej pije. Śmiejemy się wszyscy, a prom dobija do brzegu o godz. 20.40. Prom kosztuje 5000, ale w ogólnym zamieszaniu, który się zrobił nie zapłaciłem nic. Schodze na ląd i łapie lokalnego minibusa do stacji PT Andils Nancy. W kieszeni mam bilet na autobus do Bukittinggi, który odjeżdza o 21 szej. Za bilet zapłaciłem już na tuk-tuk 185000 rupii kupując w kafejce internetowej koło Samosir Cottage i była to najniższa cena jaką znalazłem (Nie opłaca się przy tym kupować biletu do Padang, lepiej wysiąść w Bukittinggi i podjechać taksówką) Do stacji dojeżdzam punktualnie o 21.00 Odnajduje biuro PT Andju odpowiedzialne za mój transport, ale w środku pusto i nikogo nie ma. Trochę mam obawy czy nie przyjechałem za późno, ale moje obawy rozwiewa szybko pracownik biura, który wyłania się nagle z ciemności niczym zjawa i informuje mnie o tym, że autobus jeszcze nie przyjechał. Tak szybko jak się pojawia, tak i szybko znika. Magik jakiś. Chwile póżniej podjeżdza autobus i jade dalej, moja podróż ma trwać 13/14 godzin...
Jest 2.30 w nocy, kiedy budzę się po tym jak kierowca zapala światło i krzyczy coś po Indonezyjsku. Fajnie ,że tylko ja nie rozumiem o co chodzi. Wiem już jak powiedzieć "masz ładne oczy", czy też inną część ciała po Indonezyjsku, ale o tym kierowca napewno nie gada. Wszyscy wychodzą z autobusu, więc chwytam mały plecak i ruszam za nimi. Na drodze pali się prowizoryczne ognisko jako znak ,że w tym miejscu jest rozmyta droga. Ogromne dziury nie pozwalają przejechać dalej załadowanemu autobusowi. Ruszamy piechotą około 200 metrów, a za nami za jakiś czas rusza powoli pusty autobus. Młodzi chłopcy próbują łatać co większe dziury, aby tylko przejechało koło. Czekamy na autobus około 20 minut. Gdy podjeżdża ,wchodzimy do środka i ruszamy ponownie. Wciąż niezbyt dobre warunki, więc jedziemy bardzo powoli. Ten uszkodzony fragment drogi ciągnie się jeszcze kilometrami. Na szczęście jakoś jedziemy i nie musimy ponownie opuszczać autobusu. Po trzeciej godzinie w końcu wyjeżdzamy na w miare równy asfalt. Autobus przyspiesza i jedzie już swoją zwykłą prędkością. Koło godziny 6.00 kolejny przystanek. To pora porannej modlitwy u muzułmanów , więc obowiazkowo zatrzymujemy się na ten czas przy meczecie...
Godzina 11.20 dojeżdzamy do Bukittingi. Zapowiada się upalny dzień. Odbieram plecak z luku bagażowego i ruszam dalej. Po wyjściu z dworca na główną ulicę, natrafiam na tłumy miejscowych. Przepycham się przez bazar i kierując się w prawo dochodzę do pierwszego skrzyżowania. Tam po drugiej stronie ulicy znajduje się postój taksówek jadących w kierunku na Padang. Młode chłopaki organizują transport krzycząc we wszystkie strony miejsca i kierunki, gdzie jadą współpracujący z nimi kierowcy. Zapewne można wykupić miejsca na całą taksówkę, ale ja płacę tylko za jedno i czekam aż uzbiera się komplet. W taksówce jest przeważnie siedem miejsc, a jedno z nich kosztuje 18000 rupii. Sadzają mnie z przodu. To chyba wyróżnienie. Po pół godzinie oczekiwania zbiera się komlet pasażerów i ruszamy w ponad dwu godzinną drogę do Padang.
Po przyjeździe na miejsce, kierowca długo szuka adresu hotelu, który mu wskazałem. Ma kłopoty żeby odnaleźć miejsce, więc każe mu się zatrzymać koło najbliższego hotelu. Sprytny drajwer chce żeby za krążenie po mieście zapłacić mu dodatkowo 20000 rupii, choć według tutejszych zwyczajów wysiadka w określonym miejscu miasta wliczona już jest standartowo w cenie. Na frajera nie trafił, więc klepie go w ramie i mówię na dowidzenia, że mu wyślę przelewem. Jest koło godziny 16 tej i zaczynam szukać taniego hostelu...