Do Bukit Lawang przyjeżdżamy już pod wieczór po prawie trzech godzinach jazdy. Ze stacji autobusów bierzemy tuk-tuka co w Indonezji nazywane jest "Becak Masin". Kurs kosztuje nas 5000 rupii od osoby. W trójkę nie mieścimy się do jednego, więc jedziemy dwoma.
Dojeżdzamy do wioski z małą przygodą, bo kierowca jednego z nich skręca na chwile ,żeby zatankować i gubimy w tym czasie drugiego z którym jedzie sama Monika. Po dojechaniu na miejsce kierowca chce nas zostawić z Czitrą w wiosce. Krzyczę do niego ,że nie dostanie pieniędzy póki nie znajdzie tego drugiego.
- Oddawaj MoniczkÄ™ Å‚achudro!
Po 15 minutach krążenia po błotnistych uliczkach osady odnajdujemy się ostatecznie przy rzece i emocje opadają. Od tej chwili postanowiliśmy pakować się w trójke na jeden pojazd. Może i bedzie tłocznie, ale może i bardziej przyjemnie. Jeden mędrzec powiedział kiedyś ,że lepiej mieć cztery cycki koło siebie niż dwa.
Do podnóża dzungli ,gdzie są zlokalizowane dosyć ciekawie położone domy mamy jeszcze 20 minut drogi na pieszo. Zmęczeni całodzienną podróżą przekładamy spacer na jutro i decydujemy się na hotel niemal w centrum małej miejscowości. Ten znajduje sie zaraz przy straganach, na przeciwko wiszącego mostka, który buja się złowrogo nad rwącą rzeką. Hotel nazywa się Bukit Lawang Cottage, a za nocleg w pokoju na trzy osoby płacimy 50000 (wynegocjowane z 70000). Pokoje w nienajlepszym standardzie. W murowanej umywalce leży już od dawna utopiony gekon. Chiał popływac w hotelowym basenie, ale nie zauważył ,że drabinki nie ma. No coż..., życie. Rozglądam się po pokoju. Posadzki betonowe, prysznic pordzewiały, dziury w oknach... ,a moskitiera ma takie nieszczelności, że i bocian by wleciał co dopiero komar..., ale na jedną noc to zdecydowanie wystarczy.
Rano po posiłku za około 15000 od osoby (kawałek kurczaka, ryż, warzywa, napój) ruszamy ścieżką wzdłuż rzeki, żeby po 20 minutach dojść do pierwszych Guest housów położonych w pięknej dolinie. Tam znalazłem uroczy dom w dżungli. Miejsce nazywa się Jungle Tribe, gdzie dostajemy pokój na naszą trójkę z wygodnym zejściem do rzeki i z hamakami na tarasie za 70000 rupii. Czitra wychodzi na kilka minut i przynosi skręty. Wszystko fajnie, tylko tu się chyba strzela do takich...
- Nie boisz się pytać o nie tam gdzie śpimy? Przecież mogą nas podkablować! - pytam Czitry.
- Właśnie dlatego tu pytam, bo bezpieczniej. Jak kupujesz tam gdzie nocujesz to będą Ciebie ostrzegali przed Policją. W końcu to im od teraz zależy żebyś nie wpadł, bo powiesz wtedy że kupiłeś od nich i będe mieli problemy, których nie chcą.
MÄ…dra dziewczyna.
P.S.Ciekawe czy będzie dalej taka mądra jak nas zamkną.
Wracając na rekonesans do miasteczka napotykamy miejscowych przewodników. Treking po dżungli tropem żyjących tu licznie orangutanów w pierwszej oficjalnej ofercie kosztuje:
- 15 euro za 3 godziny w buszu,
- 25 euro za cały dzień,
- 45 euro za dwa dni.
- i póżniej za każdy kolejny dzień następne 20 euro.
Oczywiście można zbijać ceny i wszystko już zależy od zastosowanych technik negocjacyjnych. Za całodzienny trekking da rade zapłacić nawet 150000 - 200000 rupii, więc możliwości są.
Rano i w południe w rezerwacie odbywa się też karmienie orangutanów. Przeważnie w godzinach 8.30 rano i 13.30 w południe (Informacje na tablicy mówią o 9 i 14 tej,więc uwaga na to) Godzinna wycieczka z przewodnikiem i osobami karmiącymi to koszt 20000 rupii. Droga cała w błocie, więc wyprawa w Japonkach to trochę kiepski pomysł. Już przy pierwszym kroku klapki zostają w błocie.
Oprócz orangutanów Bukit Lawang to dobre miejsce na Chillout, zwłaszcza jak się ma tak położony domek jak my. Już po otwarciu dzwi wita nas piękny widok na rzekę i strome zbocze z lasem tropikalnym po jej drugiej stronie (na filmie poniżej).
W sezonie deszczowym ta w miare spokojnie płynąca w tu rzeka potrafi szybko przybierać. Sami byliśmy świadkami jak po tropikalnej ulewie poziom wody w krótkim czasie podniósł się o ok. 40 cm. powodując u nas lekki niepokój. To tutaj po gwałtowanych ulewach zaledwie kilka lat temu nagle wezbrana powódż odebrała życie prawie 300 osobom zatapiając i niszcząc wszystko na swojej drodze. Wieczorem poziom rzeki zaczyna już jednak spadać. Śpimy już nieco spokojniej...
Budzi nas stado buszujących po śmietniku małp. Kradną wszystko co im się nawinie do ręki więc trzeba uważać co się zostawia na zewnątrz, a szczególnie na żywność, która zwykle pierwsza pada ich łupem (wkrótce film). Jedna wyjątkowo upodobała sobie moje piwo. Spija się szybko i zaczyna chodzić krętym krokiem. O nie mój małpi przyjacielu, nie zostawie Ciebie teraz samego! Spijam sie również. Z psem już kiedyś piłem. Teraz mogę jeszcze małpę do CV dopisać.
W Bukit Lawang spędzamy cztery dni i ruszamy na powrót do Medan (tym razem łapiemy tańszy bus za 15000 rupii od osoby) ,aby tam zmienić kierunek na Aceh czyli do oddalonej na samej północy zbuntowanej prowincji walczącej o separacje i własne państwo, gdzie co jakiś czas wybuchają jeszcze walki zbrojne. Obecnie od kilku lat jest w miare spokojnie, więc korzystamy z okazji. W Medan rozstajemy się z Czitrą, ale z nią jeszcze się na pewno spotkamy (a przynajmniej ja).