Jest 25 stycznia, a my jedziemy taksówką do Medan. W końcu udało nam się opuścić po prawie dwóch tygodniach wyspę i zmierzamy docelowo do Bukit Lawang. Wybraliśmy tym razem taksówkę, bo wyjątkowo nam się spieszy. Koszt to 65000 od osoby w środku jest siedem miejsc dla pasażerów. Kierowca przyparty przez nas do muru zgadza się obniżyć cenę na 55000 na osobę. Jedziemy po zygzakowatej krętej drodze, gdzie kierowca co chwila decyduje się na wyprzedzanie innych pojazdów mimo ,że zupełnie nie widzi czy coś jedzie z na przeciwka. Choć strasznie rzuca w środku i trzęsie postanowiłem zająć się pisaniem odwracając przy tym uwagę od ekstra ryzykownego stylu jazdy.
Na wyspie Samosir i na jej małej części tuk-tuk spędziliśmy dokładnie 12 dni. Na pewno nie planowliśmy tak długiego pobytu, no ale było na tyle dobrze, że niemal codziennie przesuwaliśmy datę wyjazdu i opuszczenia wyspy. Próbuje się cofnąć w czasie , żeby sobie przypomnieć nasze pierwsze dni...
No więc dojechaliśmy w trójkę do Parapat, czyli ja, Monika i Malezyjka Gocho. Za 2000 rupii podjechaliśmy małym busikiem do portu, gdzie za chwile zapakowaliśmy się na łódkę zmierzającą na wyspę tuk-tuk. Na łódce oprócz nas z turystów jeszcze tylko para z czech i anglik, a pozatym kilku wysłanników z hoteli proponujących noclegi już na pokładzie. Ok 40 minutowy kurs na wyspę kosztuje 7000 rupii. Na statku wybieramy jedną z ciekawie wyglądających ofert i za chwilę cumujemy przy Samosir Cottage, gdzie udaje nam się wynegocjować trzosobowy pokój z ciepła wodą za 75000. Pokoje dwuosobowe z zimną wodą kosztowały 50000 rupii. Ładny ośrodek położony nad samym brzegiem pieknego jeziora, godny polecenia zarówno ze względu na serwis (laundry, restauracja, internet wi-fi) jak i tanie koszta pobytu. Wieczorem ruszamy na rozpoznanie terenu i pierwszy posiłek. Za miejscowe słodkie wino Anggur Merah płacimy 50000 rupii za butelkę. Posiłki kształtują się średnio w cenie 20000 - 35000. Po kolacji dziewczyny wracają do hotelu, a ja mając ochotę na drinka dosiadam się chwile potem do siedzącej tam pary z Niemiec i miejscowej dziewczyny. No i się zaczeło...
Poznaje Indonezyjke Czitre ,która wiezie mnie chwile potem na skuterze do jakiejś knajpy "nie wiadomo gdzie". Od tej chwili już każdy dzień spędzamy razem. Gocho opuszcza nas po dwóch dniach ,a my z Moniką przenosimy się do Guest Housu Lakejon, gdzie za pokój z ciepłą wodą płacimy 50000 rupii. Dzięki Czitrze codziennie mam wstęp do lokali i miejsc, gdzie miejscowi spotykają się na wino palmowe Tuak, aby przy tym 4-9 % trunku śpiewać pieśni w języku Batak przygrywając przy tym na wielu instrumentach (najpopularniejsza jest gitara, i większość potrafi na niej świetnie grać) Robią to tak spontanicznie jakby bawili się słowami i muzyką, improwizując przy tym czasem własnymi wstawkami, przez co ten sam grany i spiewany utwór nigdy nie wygląda dokładnie tak samo (film juz niebawem)
Jednym z nalepszych dla mnie miejsc jest zlokalizowana w dzungli u podnórza góry Garoga. To świetne miejsce, gdzie można spotkać wielu utalentowanych i tych mniej utalentowanych muzycznie ludzi, ale najważniejsze w tym wszystkim jest to ,że nikt nie boi się śpiewać i robią to z taką pasją, że szybko udziela się to gościom jak ja...,więc już po chwili staram się dołanczać do grupy, powtarzając poznane co dopiero słowa.
Po ponad tygodniu pobytu na wyspie spotykamy Gosie i Tomka, którzy podróżują dookoła świata (prowadzą bloga www.tamtaram.pl) i razem z nimi udaje nam się również odwiedzić kilka ciekawych miejsc i imprez (przy okazji obchodzić Gosi urodziny).
Tak właśnie przy muzyce, pijąc Tuak (kosztuje 15000 rupii za dzbanek, więc świetna alternatywa dla drogiego tu piwa), jeżdząc po wyspie, odwiedzając wioski etniczne, miejscowe dyskoteki (Roys pub z własną kapelą godny polecenia na sobotnie potancówki) kąpiąc się w jeziorze, poznając indonezyjską kuchnię (gado- gado przepyszne, szczególnie w poppys restaurant) i poznając Czitre spędzam prawie dwa tygodnie na wyspie.
Czitra to odważna, bystra i inteligentna kobieta. Odkrywając przed trzema laty idyllę na wyspie tuk tuk, postanowiła zostawić zatłoczone Medan i zamknąć salon piękności ,który tam prowadziła, aby otworzyć sklep z odzieżą, który prowadzi do dzisiaj pod swoim imieniem. Jest liberalną muzułmanką. Sama mówi o sobie "I'm Muslim but not Muslim". Przed ponad rokiem poczuła się wyjątkowo silna i zaadoptowała niechciane dopiero co narodzone dziecko. To niesamowicie ciekawa kobieta, dysponująca dużą wiedzą o swoim kraju, o sumatrze i ludziach Batak z których pochodzi. Cieszę się ,że ją poznałem i będe poznawał dalej, bo zdecydowała się wziąść krótki urlop, zamknąć swój sklep na kilka dni i jechać z nami do Bukit Lawang. Siedzimy więc właśnie w tej chwili razem w busie udającym się do tej małej wioski wokół której żyje około 7000 orangutanów.
Po dotarciu do Medan i hotelu Blue Angel z którego zaczelismy naszą przygodę z Sumatrą Czitra zostawia synka u swoich rodziców w Medan i łapiemy minibusa numer 64 (4000 rupii), który odjeżdza z najbliższej poprzecznej ulicy wychodząc na prawo od hotelu. Busem tym dojeżdzamy po ok 40 minutach (zależnie od korków, które są tu normalnością) do stacji Pinang Baris skąd ruszamy kolejnym minibusem (za 25000 rupii od osoby) do wioski orangutanów.