Niektóre starsze jeszcze przewodniki informują o trudnościach w dotarciu do Sen Monorum z powodu złego stanu gruntowej drogi, która w sezonie deszczowym zamienia się w błotnisty trak. My jedziemy już nowo wybudowaną asfaltową drogą, która jest na tyle świeża ,że nie posiada jeszcze pasa wyznaczającego środek jezdni.
Tymczasowo linia jezdni i ostre zakręty oznaczone są gałęziami i kawałkami drzew. To co ma spowodować zwiększenie bezpieczeństwa na drodze wprost przeciwnie do pomysłu twórców doprowadza co chwile do ekstremalnych sytuacji tworząc szosowy slalom gigant i zagrożenie wyjechaniem na czołówkę (patrz film poniżej) .Pod koniec tej ekstremalnej jazdy autobus zatrzymuje sie w kameralnym centrum małej miejscowości, która nad wyrost nosi miano stolicy największej prowincji. W rzeczywistości to kilkutysięczne miasteczko, nieco większe rozmiarem od dużej wioski. Na dwóch ulicach na krzyż znajduje sie kilka hotelików i barów, zlokalizowanych nieopodal targu (psar).
Na miejscu czeka na nas kilku wysłanników z różnych hoteli. Po wybraniu oferty noclegu jesteśmy wiezieni dzipem na odległość zaledwie 100 metrów drogi. Dłużej co prawda zajeło nam załadowanie się do samochodu niż ewentualne samodzielne dotarcie do miejsca, no ale czy można odmawiać upartym gospodarzom?
Z powodu tego, że "centrum" miasteczka Sen Monorum jest usytuowane blisko jeziorka (właściwie nawet dwóch) w niektórych przewodnikach zostało nazwane "Szwajcaria Kambodży", ale więcej podobieństw do tego kraju już nie widać.
Powiedziałbym prędzej ,że sam region bardziej przypomina momentami wzgórza Walii.
Na tym obszarze wbrew oczekiwaniom nie ma tropikalnej dżungli, a raczej przerzedzone lasy i często niskie krzewy. Poza tym wzgórza są obrośnięte piekną bujną zieloną trawą. Temperatury niższe niż w całej Kambodży, więc w chłodniejszych miesiącach lepiej mieć przy sobie kurtkę.
Dosyć charakterystycznym punktem, bardzo rzucającym się w oczy jest zlokalizowany prawie w centrum czerwonoziemny udeptany pas startowy lotniska, gdzie całkiem niedawno temu lądowały raz w tygodniu samoloty z Phnom Penh. Loty zostały jednak zawieszone i lotnisko czeka na lepsze czasy, a te może przyjdą dzięki nowej drodze.
Powoli już widać nowo wybudowane hotele i domki letniskowe dla przyjeżdzających tutaj w poszukiwaniu spokoju bogatszych przedstawicieli społeczeństwa kambodżańskiego.
Region ma swoją oryginalność i w przypadku, gdy ma się miesiąc czasu ,żeby zobaczyć ten kraj napewno trzeba tu wstąpić. Mając dwa tygodnie omijałbym szerokim łukiem, bo uważam ,że są ciekawsze miejsca do zobaczenia w Kambodży. No chyba, że ktoś koniecznie chce odbyć dwudniowy trekking na słoniu z noclegiem na hamaku w etnicznej wiosce.
Ceny tych trekkingów poza głównym sezonem można nieźle zbijać. W przewodnikach czytalismy, że kosztują 60-80$, a my negocjując u trzech przewodników jednocześnie zeszliśmy poniżej 40$. Dodatkowo wynegocjowaliśmy wino ryżowe wliczone w cenę, którego mogliśmy wypić przez czas trekkingu tak dużo jak chcemy :) To bardzo popularny trunek w prowincji Mondulkiri i kupuje się go czasem nawet w foliowych workach.
Wybierając się na słonie, lepiej wziąść własną poduszkę, bo kosze w których się siedzi są dosyć twarde.
Licząc dwa dni na trekking i jeden na zobaczenie miasteczka i okolicznych wodospadów, to właściwie cały czas jaki można przeznaczyć na tą prowincję.
Przewodniki polecają wodospad Bou Sraa oddalony o 35 kilometrów od miasteczka, a my próbowaliśmy dojechac do Romanear oddalonego o 18 kilometrów, gdzie odradzane są samodzielne eskapady. Odpuściliśmy przy samym końcy trasy, bo droga w sezonie deszczowym zamieniła się w jedno wielkie bagno, którego przejechanie traktorem nastreczało trudności, a co dopiero skuterem z dwoma osobami.
Polecam za to trzykilometrowy spacer do wodospadu Monorom, z którego można skoczyć do wody. Lepiej jednak wcześniej obadać miejsce w którym się skacze, żeby nie nadziać się na konar. Czasem pod wodą ukryte są całe powalone drzewa, które spłyneły nurtem wraz z wodą.
Podczas naszego kilkudniowego pobytu poznajemy dwie Belgijki. Jedna z nich miała upadek na motorze i w Sen Monorum przechodziła właśnie rekonwalescencje. Trochę jej pomagaliśmy codziennie, a Sophie została jej tłumaczem u miejscowego doktora. Dziewczyna niemal zawsze przyjmowała nas w samej bieliźnie. Miała tyle wdzięku, że chętnie bym się nią zaopiekował na dłużej.
W naszym hotelu poznajemy też dwóch podróżujących po Kambodży młodych francuzów. Dobre chłopaki. Świetnie zorganizowani. Na dwóch mają dziennie 20 puszek piwa, litr whiskey i dwa worki wina ryżowego. Szybko ich polubiłem. Wyrosną na ludzi.
Po kilku kolejnych dniach wraz z naszymi nowo poznanymi znajomymi z Francji opuszczamy Sen Monorum wyjeżdżając jednym autobusem do Kdol.