W drodze do Ratanakiri postanowiliśmy zatrzymać się w Kompong Cham. Po ponad czterech godzinach docieramy do celu. Tradycyjnie nasz przyjazd jest tłumnie witany przez sprzedawców spożywki i naganiaczy z hoteli. Widząc nas jeszcze w autobusie już chcą zawrzeć pierwsze tranzakcje krzycząc coś przez otwarte okna. Gdy tylko nasza stopa staje na ziemi próbują się znależć jak najbliżej przepychając się jeden przez drugiego. Po pierwszym starciu z miejscową biznes class ruszamy tuk-tukiem w poszukiwaniu noclegu...
Kierowca wiezie nas do "Mekong Hotel" ,który mieści się przy brzegu rzeki. Za nocleg żądają 12 USD i za nic nie chcą zniżyć, więc szukamy dalej. Zatrzymujemy się przy targu (psiar) Za pokój w mieszczącym się na rogu hoteliku płacimy 9 USD. Za kurs tuk tukiem 5000 rielów. Kierowca z względnie dobrym angielskim namawia nas na wypad do Buddyjskiej pagody Wat Nokor znajdującej się na drugim brzegu rzeki. To najważniejsza atrakcja miasta, ale odbywający się w mieści festyn jednak bardziej nas przyciągnął. Zostawiamy rzeczy w hotelu udając się na promenadę. Na wałach rzeki odbywa się turniej siatkówki, a na kolorowych plastikowych krzesełkach ustawionych wokół polowych kuchni ucztują całe Kambodzańskie rodziny. Nieopodal blisko stuosobowa grupa młodych ludzi uczy się kroków tanecznych podążając za prowadzącym pokaz chłopakiem. Dołanczamy do nich zostając w tym miejscu do zmroku.
Po powrocie do hotelu umawiam się z recepcjonistami na wspólne oglądanie półfinałowego meczu MŚ w piłce nożnej. Wszyscy kibicujemy Hiszpanii i ona własnie wygrywa wchodząc do finału... Wracam do pokoju odespać reszte nocy...
Rano po śniadaniu udajemy się na przechadzkę po wielobarwnym targu. Miejscowi wkręceni w wir zakupów nie zwracają na nas nawet większej uwagi co całkowicie mi odpowiada. Cały targ wygląda niczym rynek hurtowy. Nabywcy kupują duże zbiorcze opakowania towarów ładując je ponad stan na rowery, wózki i skutery. Część z nich przyjechała tutaj z odległych wiosek, więc dla nich zakupy w tych skleconych z desek budkach są niczym jak dla europejczyka cotygodniowy shoping w centrum handlowym. Dlatego odjeżdzają swoimi środkami transportowymi z górami towarów, które przekraczają jakiekolwiek normy ładowności...
Wracamy z targu do hotelu i wymeldowujemy się z pokoju. Za moment jestesmy już na stacji ponownie witani przez tłum koszykowych sprzedawców znów stojąc w centrum zainteresowania. Chwile potem wsiadamy do lokalnego autobusu i jedziemy do następnego naszego punktu na trasie w drodze do Ratanakiri czyli słynącego z delfinów rzecznych Kratie.