Z granicy małą półciężarówką z ławkami dojechaliśmy do Hat Yai na ten sam dworzec, z którego wyjeżdżaliśmy do Malezji kilka tygodni temu. Nie udało mi się odnaleźć już naszego autokaru. Musieliśmy pogodzić się ze stratą kilku ciuchów.
Wymęczeni długą podróżą z Kuala Lumpur dojechaliśmy ostatkiem sił lokalnym autobusem do Trang i to było wszystko na co nas było tego dnia stać.
W Trang zobaczyliśmy to samo miasto i ten sam hotel na rogu Sathani Road znany nam z poprzedniej wizyty. Oprócz daty w kalendarzu nic się specjalnie nie zmieniło w tym czasie jak nas nie było. Nie wybudowali snow parku, miasto nie zostało nową stolicą Tajlandii ani nie odkryto złoża złota w pobliżu. Z tego też powodu Trang w dalszym ciągu utrzymywało etykietę miejsca do którego przyjeżdża się tylko po to żeby udać się gdzieś indziej...
W Trang podjęliśmy decyzje, że odwiedzimy naszego byłego gospodarza w znajdującej się na trasie przelotu Ko Lancie. W hotelu kupiliśmy bilety na odjeżdżającego w następnym dniu minibusa i wróciliśmy do pokoju, żeby odespać kilkunastogodzinną podróż...
Budzimy się głodni pod wieczór z myślą zejścia do restauracji "Wunder Bar", której jak sama nazwa wskazuje właścicielem jest Niemiec. Przyjechał tu na początku lat 90tych i postanowił się osiedlić w Trang. Co mu sie tam spodobało? Nie wiem. Pewnie jakaś Tajka albo uciekł przed Niemieckim fiskusem...
Zbliżała się już północ i lokal zastaliśmy zamknięty. Na szczęście o tej porze jest jeszcze otwarta kuchnia uliczna. W Tajlandii zwykle mieszczą się one w lokalach przy główych skwerach i ulicach.
Znana zasada to czym więcej miejscowych w środku tym większa szansa ,że zjemy dobrze.
Czasem dobrym też sygnałem jest brak angielskiego menu, ale wtedy gdy nie ma widocznych potraw, które możemy wskazać życzę olśnienia przy próbach czytania tajskiej transkrypcji. Można się wtedy nieźle zdziwić co się zamówiło.
Mięso podawane w lokalach jest już rozdrobnione, bo noży Tajowie nie używają. Zwykle operują pałeczkami lub łyżką (trzymając w prawej ręce), którą spełnia rolę widelca. Widelcem (trzymanym w lewej ręce) rozdrabniają pokarm i nakładają go na łyżkę. Osoba jedząca tam widelcem może być uważana jako ta o złych manierach, więc jak ktoś nie pamięta co i jak to może lepiej zasuwać pałeczkami.
Drugiego dnia z rana jedziemy już w minibusie drogą w kierunku na Koh Lantę...