TRANSPORT W BANGKOKU
To mój drugi raz w Bangkoku w przeciągu ostatniego miesiąca. Podczas poprzedniej wizyty w Bangkoku starałem się opisać to czym miasto może skusić i zaskoczyć, ale przecież do tych atrakcji trzeba jakoś dotrzeć. Bangkok jest przeogromnym miastem wobec czego dostanie się np. z Khaosan road na oddalony Pattphong czy z z kolejnej sypialni Silom na północny dworzec autobusowy Moi Chit zabiera trochę czasu. Znacznie sprawę uprościł wybudowany i oddany kilka lat temu „Skytrain” czyli podniebny pociąg, rodzaj metra na wysokich słupach ponad poziomem ulicy, który przybliża ważne punkty bądź turystyczne atrakcje dla chcących w miarę szybko dostać się na wybrane miejsca w tej wielkiej metropolii. Jednorazowe bilety kosztują od 20 baht wzwyż w zależności jak daleko i ile stacji chcemy pokonać poruszając się tym pociągiem.
Inna formą poruszania się są kanały na których pływają tramwaje wodne i tak np. od stacji skytrain Saphan Taksin schodząc po schodkach w dół w kierunku rzeki możemy się przesiąść na łódkę w okolicach przystanku Central zaraz pod mostem Taksin Bridge. Te tramwaje wodne poruszają się w dół i w górę rzeki na poszczególnych stacjach i łatwo jest np. dostać się tą trasą do China Town wysiadając na Rachawongse lub jeśli chcemy płynąć dalej na Khaosan wysiadamy przy stacji wodnej Phar Ar Thit lub w znajdującej się po drugiej stronie rzeki Phra Pin Klao. Bez względu na to ile stacji się płynie za każde wejście na pokład należy zapłacić najczęściej (w zależności od typu tramwaju) ok. 13 baht.
Kolejnym pomysłem poruszania się po mieście stanowią taksówki z taksometrami, należy przy tym zwrócić uwagę, aby ten taksometr został włączony, bo czasem kierowcy „zapominają” o tym i pod koniec kursu wołają wygórowaną kwotę z głowy. Na wstępie zwykle za trzaśnięcie drzwiami licznik się włącza przy poziomie startowym35 baht i później w zależności od długości trasy, każdy kolejny przebyty kilometr liczony jest mniej. Nie jest to droga forma poruszania się po mieście, ale najgorzej jak się wjedzie w korki, które wcale nie są rzadkością i występują na ulicach Bangkoku również podczas godzin wieczornych , grubo poza godzinami szczytu. Trudno się wtedy stoi z licznikiem wciąż bijącym na trasie przymusowego postoju. Są kursy poza miasto gdzie nie obowiązują taryfy lecz należy wynegocjować opłatę z kierowcą, lecz przy tym najlepiej się upewnić co do kwoty i waluty transakcji przed niespodziewanym rozczarowaniem.
Trójkołowe taksówki tzw. tuk tuki to również częsta forma komunikacji. Te są dosyć wąskie ,więc łatwiej im się nieraz przebić przez zakorkowane ulice, nie posiadają taksometru, więc zostaje sprawa negocjacji ceny za usługę przewozu. Są zwykle tańsze od taksówek, ale ich kierowcy kombinują za to w inny sposób. Mają poumawianych kilka sklepów i agencji turystycznych , gdzie dostają talony na benzynę za dowiezienie klienta, bądź jakąś umowną prowizję gdy klient dokona zakupu. W ich interesie jest namowa na to ,żeby przed tym jak się udadzą w konkretne zamówione miejsce zjechać trochę z trasy i zrobić objazdówkę po sklepach takich jak sklep z garniturami czy biżuterią bądź sprzętem elektronicznym. Na pierwszy raz to może być ciekawe zwłaszcza ,że za dodatkową część trasy po sklepach przygotowaną przez kierowcę się nie płaci. Płaci się tylko straconym czasem (no chyba ,że ktoś rzeczywiście zamierza zrobić zakupy). Drugim razem już po zaspokojeniu ciekawości nie jest to w żaden sposób przyjemne. Żeby kierowca tuk- tuka dostał swój talon trzeba spędzić w sklepie przynajmniej kilka minut. Gorzej gdy rzeczywiście nie chce się nic kupować, a od momentu przekroczenia progu sklepu jest się obskakiwanym przez nachalnego sprzedawcę. Wszystko wygląda według takiego samego scenariusza, pokaz produktu z zaletami jakościowymi i cenowymi. Następnie sprzedawca próbuje Tobie wmówić, że byłbyś frajerem nie kupując tego w takiej cenie, a gdy nie ma rezultatu oskarża ciebie o zmarnowanie jego czasu starając się wzbudzić u ciebie poczucie winy, że nic nie kupiłeś. Ja również spotkałem się z kilkoma sprzedawcami ze sklepów z trasy tuk-tuka i po kilku takich eskapadach ,czasem i bezpłatnych zawiesiłem pomysły poruszania się po Bangkoku tym środkiem transportu, a zacząłem podróżować autobusami.
Autobus kosztuje ok. 15 baht, często bywa zatłoczony, ale jest doskonałym uzupełnieniem oferty komunikacji, a czasem wydaje się jedynym możliwym i tak dla przykładu z zachodniego dworca autobusowego, znajdującego się z dala od linii skytrain ,gdzie monopol mają taksówkarze bez taksometru i często wołają znacznych kwot na dostanie się do centrum miasta, jest najlepszym tanim i dostępnym środkiem komunikacji. Należy tylko wcześniej udać się do znajdującej się na dworcu informacji z zapytaniem, który z wielu autobusów rusza w miejsce gdzie potrzebujemy.
Rower to również jeden z pomysłów na poruszanie się po mieście bez korków, ale ze względu na wysokie temperatury i dodatkowe kilka stopni więcej wyprodukowanych przez same miasto, jest to na pewno wyczerpujący sposób tylko dla wytrwałych. Zwłaszcza, że miasto nie dysponuje specjalnymi ścieżkami rowerowymi jak bywa w innych miejscach.
Znacznie lepiej jest wypożyczyć skuter ,tylko wymagałoby to znacznej sprawności przy tej intensywności ruchu i niezłej znajomości topografii miasta.
Jakkolwiek jest wiele sposobów na to ,żeby poruszać się po tej gigantycznej metropolii , a przy tym każdy z nich dodatkowo daje możliwość poznania innej części miasta z pokładu wybranego pojazdu, więc warto pooglądać Bangkok zarówno z okien skytrain jak i zobaczyć brzegi rzeki z tramwaju wodnego czy wreszcie poczuć z bliska życie ulicy poruszając się różnymi pojazdami po drogach Bangkoku.
Ale dosyć o Bangkoku i komunikacji , my spędziliśmy tam miło czas, lecz przyszła pora ruszyć dalej.
Zakupiliśmy bilety, przy Khao San Road za 450 baht czekając trzeciego dnia na nocny autobus na rajską wyspę Koh Tao. Autobus odjeżdzał z Phra Athit Road. Do Koh Tao mieliśmy jechać zatrzymując się po kilku godzinach jazdy w Chumphon. Tam mieliśmy się przesiąść na łódkę, która zmierzała na tą wyspę. Bilety na łódź wliczone w cenę. Cała podróż wraz z oczekiwaniem na pierwszą poranną łódź zajmowała około 12 godzin. Niestety posadzono nas koło toalety, która już w momencie wyruszenia była pełna, a dodatkowo autobus okupowało obfite towarzystwo z Wysp Brytyjskich z conajmniej tygodniowym zapasem piwa na pokładzie, więc można sobie wyobrazić jakie zapachy wydobywały się z przepełnionej toalety przez całą drogę...