Dotarliśmy do Luang Prabang w same południe. Tego dnia było wyjątkowo upalnie. Zanim znaleźliśmy tańszy hotel na obrzeżach miasteczka spływający po plecach pot zdążył nam zalać skarpety wraz z butami, ale to bywa jak się nosi 15 kilogramów na plecach w tropikach nie korzystając przy okazji z tuk-tuków mimo, że ich kierowcy proponowali nam swoją usługę z częstotliwością bliską 100 razy na każdy przebyty kilometr.
Miasto w ,którym się znaleźliśmy było kiedyś stolicą Laosu, a ze względu na ciekawą zabytkową architekturę umieszczone zostało na Liście Światowego Dziedzictwa.
Dla chętnych widoku pokolonialnych budynków, sakralnych stup czy pagód to raj na ziemi. Dlatego wizytujących jest tu całkiem sporo, a na ulicach dosyć tłoczno. Ciekawie robi się pod wieczór. Przy głównym deptaku pod rozstawianym namiotem z brezentu zaczyna funkcjonować barwny ,nocny bazar.
Oprócz komercyjnej masy sprzedawanych tu mało potrzebnych przedmiotów nie brakuje też polowych kuchni gdzie przyrządzane są tradycyjne Laotańskie potrawy. Zasiadamy na ucztę zapachów i smaków pakując w siebie kolejne Laotańskie bakterie.
Następnego dnia wychodzimy o świcie na ulicę. To wtedy można zobaczyć setki mnichów ubranych w pomarańczowe tuniki, którzy chodzą od domu do domu w celu otrzymania jałmużny i posiłku od okolicznych mieszkańców.
Mogą zjeść tylko tyle ile zbiorą do małej metalowej menażki.
Ten zwyczaj jest zauważalny w całym Laosie i wielu innych buddyjskich krajach, ale w Luang Prabang (gdzie mieszka ok.20.000 mieszkańców i znajduje się 1000 mnichów) jest po prostu bardziej widoczny niż w innych miejscach.
Każdego dnia o wschodzie słońca (ok 7.00 w zimie, a o 5.00 w lato) kobiety klęcząc, a mężczyźni przeważnie stojąc, są gotowi na dzielenie się tym co mają z całą wielką grupą buddyjskich mnichów przebywających w mieście (rano zwykle pierwszy posiłek z ofiarowanego ryżu).
Co prawda słowo "miasto" jest użyte przeze mnie nad wyrost, bo w dalszym ciągu jak to zwykle bywa w Laosie nie spotka się tutaj zbyt często wyższych niż trzy piętra domów, a przechodząc pomiędzy niektórymi głównymi uliczkami można się poczuć jak w nieco większej wiosce...
Drugiego dnia ruszamy w rejs Mekongiem do położonej 25 km. na północ groty Pak Ou. Po dwóch godzinach płynięcia z przerwą na posiłek w Laotańskiej wiosce docieramy do mety.
Grota jest miejscem kultu lokalnej społeczności. W środku można znaleźć setki figurek Buddy wykonanych z drewna, metalu lub z kamienia.
Wycieczka do tej groty jest w programie wielu przyjeżdżających tu osób. Sam cel nie stanowi dla mnie miejsca o dużej wartości poznawczej, ale droga jest warta uwagi ,bo oba brzegi Mekongu mają dużo do zaoferowania...
Trzeciego dnia wykupiliśmy bilety do Luang Namtha, znajdującego się o 12 godzin drogi w kierunku na północ Laosu.