Geoblog.pl    wnieznane    Podróże    9 miesięcy podróży po Azji Płd. Wsch. i Chinach    Jaskinia Tham Kong Lo Cave
Zwiń mapę
2010
17
sty

Jaskinia Tham Kong Lo Cave

 
Laos
Laos, Khoum Khan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 17381 km
 
JASKINIA THAM KONG LO CAVE
Po kilku dniach lenistwa w Vientiane aż ciągnie mnie żeby wyruszyć gdzieś za przygodą w interior Laosu. Niezłym wyzwaniem jest położona w południowym Laosie jaskinia Kong Lo Cave inaczej zwana Tham Kong Lo. Jaskinia ta jest jednym z cudów natury, który według mnie z pewnością trzeba zobaczyć przy okazji pobytu w tym kraju. Bo czy często można się zetknąć z 7 kilometrową jaskinią wyżłobioną od wieków przez szukającą przejścia rzekę? Na moim osiedlu takiej nie ma.
Nie każdy decyduje się tam pojechać. Trzeba zwykle poświęcić kilka dni aby tam dotrzeć, zobaczyć i wrócić do cywilizacji z okrzykiem na ustach typu; "Veni, vidi vici"...

Wiem ,że Ania, będzie się próbowała dostać od strony Pakse poprzez znajdujący się już niedaleko jaskini Thakhek. Niestety nie jestem w stanie się z nią skontaktować z powodów technicznych (jak się później okaże jej telefon nie działa w Laosie) Ja wyruszam od strony Vientiane, więc pierwsze co łapie autobus na dworzec południowy odchodzący z Khua Din Market.
Na dworcu południowym najlepszą opcją jest złapać autobus poranny do Lak Sao i wysiąść gdzieś na poziomie Khoum Khan, ale autobusy te jadą z samego rana, więc jak ktoś lubi pospać tak jak ja to zostaje mu już tylko popołudniowy autobus w kierunku do Pakse ,z wysiadką w Vieng Kham i albo nocleg tam i przeczekanie do rana na autobus w stronę na Khoum Khan albo ma się szczęście jak ja i łapie się stopa.

Zatrzymuje się pół ciężarówka. Wrzucam plecak i wskakuje na pakę wypchanego po brzegi pojazdu. Pod plandeką jest już dziewięć osób. Wszyscy na mnie patrzą jakby zobaczyli Jamesa Bonda w akcji na żywo. Kolejny raz nie wyszło wtopienie się w otocznie. Ciekawe dlaczego? Wciskam sie między nimi, a moje sprawne oko wyławia w tłumie towarów skrzynkę piwa Lao. Po chwili negocjacji dochodzi do wymiany barterowej. Z mojej strony dziele się dopiero co zakupioną żywnością w zamian dostając złoty napój. Współtowarzysze podróży postanawiają też się napić ze mną do towarzystwa, więc podróż robi się wesoła , a butelki co rusz znikają z dopiero co wykrytej skrzynki. Ziomki (bo po godzinie picia to już ze współtowarzyszy awansowali na ziomków) namawiają mnie na podróż do położonego kilkadziesiąt kilometrów dalej Lak Sao i dokończenie imprezy u nich. Zapominając gdzie jadę prawie się zgadzam, ale w pewnym momencie podwiewa plandekę i widzę napis miejscowości do której zmierzałem.

Ponieważ jest ciemno i po wypitym piwie nie chce mi się za bardzo szukać o tej porze noclegu, gram w ruletkę mówiąc, że jeśli zobaczę przy drodze hotel to wysiadam, a jeśli nie to jadę z nimi. Specjalnie długo nie czekam , bo chwilę po tym wyłania się dobrze oświetlony Guest House przy poboczu drogi. Uderzam w przybudówkę pięścią jako znak do kierowcy ,że moja podróż dobiegła końca. Pojazd zatrzymuje się ,wyskakuję na pobocze ,wyrzucają mi plecak i żegnam się z moimi dopiero co poznanymi znajomymi. Odjeżdżają roześmiani ,krzycząc coś po Laotańsku na do widzenia, brzmi nieco jak "spieprzaj żulu" , ale nie wiem, nie znam się...
Ruszam do Guest Hausu, biorę pokój, zostawiam plecak i idę na obchód okolicy. Kieruje się do miejsca, które wydaje mi się centrum miejscowości. Na drodze ciemno i wciąż mijam jakieś ponure typy. Gdybym nie był głodny, to może i bym zawrócił, ale to żołądek teraz podejmuje decyzje. Docieram do polowego namiotu, który spełnia funkcje baru. W środku spotykam pierwszych białasów. To Noah i Sara ze Szwajcarii. Okazuje się, że śpią w tym samym Guest hausie, więc wracamy już razem, umawiając się na wspólne śniadanie następnego dnia.
Po śniadaniu wypożyczamy dwa skutery i umawiamy się wstępnie przy jaskini. Jadę zobaczyć jeszcze wschodnią część miejscowości i wyruszam jakieś 20 minut za nimi. Droga jest przepiękna. Co chwila się zatrzymuję z wrażenia przez co nie udaje mi się ich dogonić. Na miejscu widzę zaparkowany skuter moich znajomych, więc już wiem, że są w jaskini i z nimi nie popłynę.

Ceny za łódki są wysokie, najlepszą opcją jest płynięcie w trzy osoby (nie licząc załogi) Czekam na wlocie do jaskini na kogoś, kto mógłby dzielić ze mną koszta. Po pół godzinie spotykam Holenderkę Annę, która co prawda czeka na dwójkę znajomych, ale po rekomendacji ,że w trzy osoby ciężko, bo poziom wody zbyt niski decyduje się płynąć ze mną...
Ruszamy koło południa, a z nami prowadzący łódkę i jedna osoba dodatkowo do pomocy. W środku niesamowicie. Odwiedziłem co prawda mnóstwo jaskiń, ale pierwszy raz jestem tym faktem zauroczony Cała podróż na drugi koniec trwa ponad godzinę czasu. Co jakiś czas wysiadamy w dogodnym miejscu, a nasi przewodnicy przenoszą łódkę przez etapy gdzie płynięcie jest niemożliwe.

Anna to niesamowicie ciekawa osoba, i znakomity towarzysz podczas naszej krótkiej wyprawy. Podróżuje często sama i zna rejon doskonale, wracała tu mnóstwo razy, a kilkanaście lat wcześniej przejechała Tajlandię rowerem. Długo po rejsie jeszcze rozmawiamy żegnając się kilka razy. W końcu jednak przychodzi czas powrotu. Odpalam skuter. Anna macha mi na pożegnanie, a ja zastanawiam się ilu to już ludzi o pięknej osobowości poznałem w drodze z żalem żegnając ich i wiedząc ,że już się nigdy nie spotkamy ponownie.
Co prawda gdzieś tam zawsze próbujemy się wymienić adresami czy numerem telefonu, ale tak naprawde czujemy jednak ,że żadnego kontaktu nie będzie, a ta właśnie osoba była przypisana przez los tylko po to żeby przeżyć wspólnie tą jedną chwilę w tym danym miejscu i to wszystko...

Przede mną jeszcze raz piękny kawałek drogi powrotnej do Khoum Khan. Po obu stronach drogi zapierające dech widoki. Mijając wioski zwalniam ,bo podnoszę co chwile rękę na znak przywitania do machających mi z daleka i bliska ludzi. Z odtwarzacza słucham Marka Grechuty „ważne są tylko te dni ,których jeszcze nie znamy… ważnych jest kilka tych chwil, tych na ,które czekamy…” i to najlepszy utwór jaki moge słuchać w tym czasie.

Wieczór spędzam z moim poznanymi znajomymi ze Szwajcarii, ale kładę się wcześnie, bo rano czeka mnie powrotna droga do Vientiane!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (12)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (2)
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
wnieznane
R. Tramp
zwiedził 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 180 wpisów180 127 komentarzy127 2097 zdjęć2097 67 plików multimedialnych67