Na ponowne spotkanie z dziewczynami umówiliśmy się w Dali. Cieszyłem się, że znów tu trafiłem. Polubiłem to miejsce. Wykręciłem numer do Mariusza. Dwadzieścia minut później siedzielismy już w knajpie ze szklanką silnego trunku próbując się skupić na jakimś sensownym ruchu w partji chińskich warcab. Jeśli ktoś nie grał to muszę napisać ,że zasady są tu ostro pokomplikowane i zupełnie nie polecam w to grać po spróbowaniu miejscowego skręta.Samego skręta polecam.
Tego samego wieczora spotkałem pierwszych chinczyków z komunikatywnym Angielskim. Dzięki temu mogłem się dowiedzieć o ich przekrętach przy powiększaniu rodziny...
Polityka jednego dziecka w chińskim małżeństwie jest znana wszystkim. Sprytni chinczycy potrafią jednak obejść przepisy różnymi sposobami.
Obywatele tego kraju powracający z zagranicy mogę mieć więcej dzieci, więc wystarczy wyjechać z kraju w celu reprodukcji i wrócić za jakiś czas z armią małych chinczyków. Innym sposobem jest kupienie zaświadczenia ,że pierwsze dziecko cierpi na chorobę genetyczną, wtedy nabywa się prawo do drugiego. Można również zapisac w papierach ,że dziecko należy do innego członka rodziny itd itp...
Polak potrafi, ale chinczyk też sobie radzi.
Następnego dnia przyjechały dziewczyny. Odwiedziliśmy pobliskie jezioro, gdzie mieliśmy okazje popróbować chińskich żab z grila.
Po jeziorze można popływać wynajmując rybaka w drewnianej łupince. Za niewątpliwą atrakcje uważa się tu łowienie ryb za pomocą kormoranów. Te ptaki uwiązane na sznurkach nurkują pod wodę łapiąc w dziób ryby dla swoich opiekunów. Sznurek mają zawiązany na szyi tak, że nie są w stanie przełknąć złapanych przez siebie ryb. Same są za to nagrodzone specjalnymi przysmakami. Niezły patent, ale ornitolodzy chyba by się wściekli. U nas patent nie przejdzie. Kormorany pod ochroną.
Wieczorem zrobiliśmy ognisko pożegnalne u Mariusza. Była niezła rozrywka...gitara, śpiew i polowanie na szczury.