Geoblog.pl    wnieznane    Podróże    9 miesięcy podróży po Azji Płd. Wsch. i Chinach    Plemiona górskie z Shangrila i Chinese story
Zwiń mapę
2009
22
lis

Plemiona górskie z Shangrila i Chinese story

 
Chiny
Chiny, Shangri-La Xian
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 12081 km
 
Z samego rana stawiłem się na umówione miejsce spotkania. Skład wycieczki fantastyczny - 49 Chinczyków i 1 Polak. Nikt nawet nie próbuje oszukać ,że rozumie bądź mówi cokolwiek po angielsku. Skazany jestem na Guanwez. Jesli jej zabraknie to będe miał przyśpieszony kurs języka Chińskiego. Miejscem gdzie mieliśmy jechać okazała się górska miejscowość o nazwie Shangrila. Do celu jechaliśmy blisko sześć godzin zatrzymując się po drodze w kilku charakterystycznych dla tego regionu miejscach.
W jednym z nich (muzeum Tybetańskiego ziołownictwa) znajdował się odgrodzony kotarą pokój gdzie urzędował "mistrz" medycyny odgadujący z ręki i z oczu jaką potencjalną ciężką chorobę będziemy przechodzić w przyszłości. Mistrz miał też przygotowane zioła, których użycie pomogłoby w zwalczeniu tej choroby. Moją chorobę powiedzieli mi po chińsku więc trudno byłoby mi ją powtórzyć a co dopiero przetlumaczyć ,ale podobno było to coś niezwykle śmiertelnego.
Gdy się dowiedziałem ile mają kosztować zioła moja wiara w Chinską medycynę osiągneła automatycznie poziom zerowy, a decyzja przeżycia jak najdłużej, bez przypisanych lekarstw wydawała się oczywistą. Jednak nie wszyscy mieli podobne spostrzeżenia. Podczas dalszej jazdy autokarem można było zaobserwować wzmożone spożycie ziołowych preparatów co tylko świadczyło ,że umierających było więcej.
Do Shangrila dotarliśmy po południu. Jeszcze żyłem.

Co do nazwy tego miasteczka to nadał ją James Hilton nie zdając sobie sprawy, że to zrobił.
Stało się to kiedy napisał książke pt. "Zaginiony horyzont" która opowiadała o mitycznej dolinie Shangri-la położonej gdzieś w Tybecie, gdzie ludzie mieszkają z dala od zgiełku świata i bez żadnej jego kontroli żyją sobie w szczęściu i harmonii dbając tylko o dobra duchowe.
Pewien wpływowy Chinczyk po przeczytaniu książki wymyślił sobie ,że akcja działa się w Zhongdian, więc kilka lat temu miasteczko ze względów marketingowych (i politycznych) zmieniło swoją nazwę na Shangri-la.
Okolice miasteczka zamieszkane są przez Tybetańskie grupy etniczne z plemienia Naxi, Bai, Yi i Lisu.
To mniejszośći etniczne ,które wyróżniają się nie tylko ciętym językiem, muzyką i ubiorem ale i specyficznymi obyczajami. Praktykowało się tu zwyczaj ,że kobieta może mieć dwóch a nawet kilku mężów i to ona decydowała o rozpoczęciu i zakończeniu związku małżeńskiego. Zaletą którą najczęściej wskazywano była zwiększona dochodowość gospodarstwa domowego z wieloma współmałżonkami, ale kobiety wspominały też o innych zaletach.

Wieczorem po wcześniejszej wizycie w Songzanlin Monastery udajemy się na spektakl zorganizowany przez jedno z tych plemion. Jest to pokaz lokalnego tańca i śpiewu wraz ze wspólną degustacją miejscowych trunków i dań, które trzeba było samodzielnie sobie sporządzić.
Następnego dnia ruszyliśmy na górę Shika Shan, gdzie wjechaliśmy kolejką liniową na szczyt. U podnórza szczytowych partii odwiedziliśmy domy żyjących tam w surowych warunkach ludzi. Żyli ubogo nie mając zbyt wiele, ale wyglądali na ludzi szczęśliwych i niepotrzebujących nic ponad to co mieli. Za pewne wyrzeczenia w sposobie życia zostali nagrodzeni pięknymi Tybetańskimi widokami.
Ten fragment podróży był najbardziej interesujący dlatego ogromnie mi żal, że w wyniku nieszczęśliwego zdarzenia utraciliśmy wszystkie fotografie. Zostało to co w pamięci, a naprawdę trudno będzie zapomnieć te dni spędzone wyłącznie w Chińskim towarzystwie.
Niezwykłą przyjemnością było dla mnie obcowanie z nimi przez cały czas i obserwowanie ich jak rozmawiają między sobą, jak próbują się ze mną komunikować z czego się śmieją , jak się bawią, kłócą między sobą, jak robią zakupy, negocjują ceny, gotują, jedzą, pierdzą (to wyłanczam z przyjemnych rzeczy) piją, śpiewają Karaoke, jak obchodzą moje urodziny.
Miałem okazje wysłuchania "happy birthday to you" w Chińskiej wersji językowej. O zgrozo!, ale przeżyłem! Oczywiście były również ukryte koszta, które musiałem za tą przeżytą przyjemność zapłacić.
Po pierwsze podczas zabawy niezwykłą satysfakcją było dla nich wypchnięcie na środek sali jedynego obcokrajowca z grupy. Darcie łacha kosztem "rodzynka". Miałem dużo możliwości do zaprezentowania swojej osoby przed szeroką prawie 200 osobową widownią. Tańczyłem, śpiewałem, krzyczałem ,biegałem, a że zasady każdej gry były mi objaśniane po Chińsku nie musiałem dużo improwizować, żeby ich rozbawić, wystarczy, że w ogóle nie rozumiałem co się wokół mnie dzieje, ale nie wyszło tak źle, bo na koniec dostałem owacje na stojąco słysząc piękne słowa - "żebym nie wyjeżdżał z Chin, albo szybko do nich wracał, bo jestem jednym z nich". Żeby to usłyszeć wystarczyło mi tylko przez dwie godziny robić z siebie pierdolniętego klauna. Mały problem! Mam to we krwi.

Drugim ukrytym kosztem były zdjęcia.
Przy każdym charakterystycznym miejscu, każdy Chinczyk musiał mieć przynajmniej kilka fotek z "maskotką imprezy". Szkoda tylko, że nie brałem dolara od zdjęcia, bo byłbym zarobiony na kolejne lata życia...

P.S. Guanwez była zawsze przy mnie nie opuszczając mnie na krok, a tak jak się nagle pojawiła w moim życiu, tak też i szybko z niego zniknęła. Niewykluczone ,że się jeszcze spotkamy gdzieś w Chinach. Tylko następnym razem nie będzie to już przypadek. Na razie pora ruszać dalej...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Multimedia (1)
  • rozmiar: 0,00 B  |  dodano
     
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
wnieznane
R. Tramp
zwiedził 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 180 wpisów180 127 komentarzy127 2097 zdjęć2097 67 plików multimedialnych67