Przyjeżdzamy do Nha Trang o 4 rano zatrzymując się w hotelu przy Hung Vuong 56 płacąc tylko 4$ za dobę. Za Wypożyczenie skuterów płacimy po 5 $ za sztuke.W samym mieście brzydko (jak to w mieście) ,ale jak się trochę odjedzie na północ wzdłuż miejskiej plaży to zaczyna się droga niezła na skutery i okazja ,żeby zobaczyć toczące się życie w wioskach rybackich położonych przy brzegu morza. Pracujący tam ludzie uwijają się jak mrówki przy pracach związanych głównie z rybołówstwem. Na ziemi i przy ulicy porozkładane są plansze na których suszą zebrane wcześniej żyjątka morskie. Wokół czuć silnie intensywny rybi zapach przemieszany ze smrodem gotującej się smoły użytej do konserwowania lin. Nieopodal znajdują się pozbijane z desek prowizoryczne tawerny dla miejscowych, gdzie można pokosztować świerzych owoców morza.
Wieje łagodna bryza, jest znakomita pogoda i niemal bezchmurne niebo. Wysoko położona szosa wije się serpentynami na opadających stromo do morza zboczach. Po drodze mijamy wałensające się stada krów i innych puszczonych samopas zwierząt domowych. Aż się kusi gaz do oporu i high live wzdłuż wybrzeża, ale temperujemy nieco nasze zapędy i jedziemy z umiarem mając w pamięci nie tak dawny wypadek Miłosza w Indonezji...
Wyjechał na chwile z samego rana zrobić rundke po Bali jak to zwykle codziennie bywało... słońce wschodzi, wiatr w kasku, zimne łokcie po bokach, Holiwódzki uśmiech na twarzy, pozdrowienia do mijanych Indonezyjek. Istna sielanka... aż tu nagle wyjeżdza przed nim z boku miejscowa niewiasta. Chcąc być dzentelmenem zamiast w nią wybrał przywalenie prosto w drzewo i tyle zapamiętał. Skonczyło się kilkumiesięczną rehabilitacją w miejscowym szpitalu. Dobrze, że miał chociaż kask i ubezpieczenie. Szkoda jednak ,że nie wybrał w nią. Może by miał miekkie lądowanie i choć chwile przyjemności. No, a tak przyjemności nie było i ledwo z tego wyszedł. Ślady spotkania z drzewem będzie nosił całe życie. Trzy dni temu wyjoł kawałek gałęzi z ręki...
Kocham szybką jazdę, ale mimo wszystko dotrzymuje mu kroku, więc nie jest mi łatwo. "Jak będę sam to nadrobię" - powiedziałem do siebie - no i wyszło że długo nie będę czekał. Trochę mamy inne terminy wyjazdu z Wietnamu, tzn. mi się nie śpieszy zupełnie nigdzie, a Miłosz ma lot powrotny na Święta Bożego Narodzenia i to w dodatku z Indii, więc czas go trochę goni, a chce zobaczyć jeszcze Deltę Mekongu. Rozdzielamy się w Nha Trang, Ja zamierzam jechać do Moi Ne gdzie są wielkie czerwone wydmy.
Z Miłoszem mamy się spotkać za dwa dni w Sajgonie na pożegnalnej imprezie przed jego wylotem do Indii. Z dziewczynami znowu się gdzieś minęliśmy, ale mamy sygnały ,że są blisko. Na razie zostaje sam. Jutro jadę do Moi Ne!