Docieram do granicy Brunei. Dostaje formularze wjazdowe do wypełnienia. W pozycji adres noclegu wpisuje adres Hugo (czyli mojego przyszłego gospodarza) i chyba dlatego zamiast oczekiwanej 14-dniowej wizy turystycznej otrzymuje 30-dniową wizę socjalną. Celnik każe mi otworzyć plecak i pyta czy przewoże papierosy. Mówię mu ,że mam tylko dwie małe paczki. Pyta się czy to mój pierwszy raz w Brunei. Odpowiadam ,że tak, a on oznajmia mi ,że według prawa powinienem zapłacić podatek, ale skoro jestem pierwszy raz i mam małą ilość to przymknie oko. Wygląda na to, że przewóz jakiejkolwiek ilości papierosów do Brunei jest traktowany dosyć poważnie. Już bardzo poważnie i bez taryfy ulgowej są traktowani przemytnicy narkotyków. Wszędzie wokół są napisy ostrzegające ,że karą za ten rodzaj przemytu jest kara śmierci. Dziś mnie nie zastrzelą. Jestem czysty jak nigdy! No chyba ,że krew sprawdzą. Wtedy zastrzelą mnie pięć razy!!!
Podnosi się szlaban i wjeżdzamy na teren państwa Sułtana. W ciągu kolejnych 20 minut docieramy do najbliższego miasta, którym jest Kuala Belait. Autobus jedzie dalej do stolicy, a ja przesiadam się do lokalnego autobusu w kierunku na Seria. Bilet kosztuje mnie 1$ Brunei. Wysiadam przy zakładach Shell, które ciągną się kilometrami. Na terenach od Kuala Belait aż za Seria znajdują sie kampusy dla pracowników, szyby naftowe, centrum wydobycia ropy i gazu oraz biura analiz i kontroli. Na jednym z kampusów odnajduje dom Hugo. To cicha okolica zaraz przy morzu. Wszystkie domki na osiedlu są jednakowe i należą do pracowników Shella. Wchodze po schodach na górne piętro i pukam do drzwi. Nikogo w środku nie ma a moja komórka sieci "plusa" nie działa w Brunei przez co nie moge powiadomić mojego gospodarza ,że już dotarłem na miejsce. Pozostaje mi wyłożyć się na wygodnych sofach położonych na szerokiej werandzie czekając na jego powrót. Na przeciwko jest dżungla i słychać tylko co jakiś czas odgłosy małp, a kiedy milkną jest tak cicho, że z oddali można usłyszeć masywne, stalowe żurawie pomp przybrzeżnych szybów naftowych podnoszące się i opadające w toku dwudziestocztero-godzinnej pracy. Wieczór jest gorący i robi się już powoli ciemno gdy przychodzi Hugo. Prowadzi mnie na dół swojej willi, gdzie otwiera przedemną dzwi do małego apartamentu z własną łazienką i osobnym wejściem. To moje miejsce spania na kolejne dwa dni i lepszych warunków w podróży nie mogłem sobie wymarzyć. Znalezienie luksusowego darmowego noclegu w takich drogich państwach jak Brunei to tylko duża zasługa couchsurfingu.
Po rozgoszczeniu jestem za chwilę zaproszony do mojego hosta. Hugo zajmuje trzypokojowy górny segment z przestronnym wnętrzem. Tak jak i pozostali pracownicy Shella dostał do dyspozycji dom w ,którym mieszka sam. Urodził się w Meksyku 32 lata temu. W swoim kraju ukończył studia inżynieryjne, które otworzyły mu wrota do firmy, a póżniej dały przepustke w szeroki świat. Firma Shell tak jak i wiele innych międzynarodowych koncernów umożliwia pracownikom migracje po świecie w ramach konsorcjum. Hugo pracował już w zakładach Shella w Meksyku, skąd przeniósł się do Brunei. Po dwóch latach pracy i życia w tym państwie, postanowił zmienić lokalizacje i już od czerwca przenosi się do Gwinei, gdzie ma pracować nad nowym projektem. Zamierza w ten sposób podróżować z firmą całe życie pracując dla niej w wielu zakątkach naszego globu. Dom ,który czeka na niego w Gwinei jest bliźniaczo podobny do tego, który zostawi w Brunei przez co już od przyjazdu w progu będzie mógł poczuć się jak u siebie. Tylko małpy, które się kręcą obecnie za oknem zamieni na afrykańskie słonie. Zostawiam mojego gospodarza i wracam do swojego apartamentu. Rano czeka mnie wycieczka do stolicy kraju Bandar Seri Begawan.