Mieszkam sam. Czitra wyjechała na dwa dni do Medan odwiedzić swoją rodzinę. Zostawiła mi skuter. Nudno bez niej, więc kombinuje gdzie wyskoczyć. Wpadłem na pomysł objechania wyspy. Otwieram internet żeby sprawdzić trasę, ale widzę kątem oka ,że coś popierdala po podłodze?!? Kurwa wąż !!! Zrywam się na dwie nogi...
Nie to nie wąż to owad, ale długi jak wąż. Nerwy mnie biorą, bo przecież nie zapraszałem do środka. Ochydztwo takie, że aż mnie wzdryga. Nazywa się One Thousand Legs (tysiąc nóg)...
Kiedyś znalazłem podobne przy knajpie gdzie piłem wino palmowe z miejscowymi. Przyniosłem im na patyku. Kazali mi wyrzucić jak najdalej od nich. "Jak nadepniesz to gryzie w stopy tak że kilka dni chodzić nie można" - mówili - "Poza tym nigdy do tyłu nie chodzi ,więc jak już wejdzie do buzi podczas snu to kaplica"...
Na kaplicę jeszcze nie czas ,więc trochę mnie rusza ,że ten właśnie jegomość ,o którym była wtedy mowa popierdala mi w tej chwili przez środek pokoju jak gdyby nigdy nic. Chciałoby się rzec takie Quo wadis? Czyli dokąd zmierzasz mój ty tysiącnożny przyjacielu, ale zamiast merytorycznej wymiany poglądów na temat funkcjonowania naszych gatunków mój ciężki klapek w tym samym momencie ląduje na łbie ohydnego tasiemca. Czy coś osiągnołem?!? Gówno prawda! Nawet trajektorji ścieżki nie zmienił. Głowa na dół i prze do kuchni. O nie żmijo! Do moich zapasów się nie dobierzesz! Przywaliłem mu jeszcze trzy razy, ale ten idzie dalej nie wzruszony. Patrzy na mnie wzrokiem jakby wołał z ironią "Podrap mnie kochaniutki po pleckach jeszcze z prawej strony". Ja ci dam po pleckach! Gdzie ta siekiera? Sikierą Cie podrapie! Siekiery nie ma, ale jest deska. Raz, dwa, trzy. Trzy ciosy i po sprawie. Maszkara puls zgubił...
Zagarniam go deską na klapka, a ten się budzi i dalej do przodu. Wyleciał z klapkiem za okno, bo mało mi na ręke nie wlazł. Ty gnoju, oddawaj klapka! Idę na zewnątrz biorę kamienia i naparzam. Rusza się. To idę po cegłę. Wychodzą kucharki i patrzą co tłukę. Raz to nie wystarczy! - krzyczą. Znają temat. Raz? Nie widziały chyba moich dwudziestu ciosów. Ręka mnie już boli od naparzania, a to dalej żyje. Predator się kurwa znalazł! Przynieście mi strzelbę! - wołam do kucharek. Strzelby nie przyniosły, ale tasak mają. Jeden cios i z jednego problemu rodzą się dwa. Teraz każda z części popierdala w swoim kierunku. To sobie polepszyłem. Gdzie ta cegła? Szesnaście kolejnych strzałów i koniec morderstwa. Muszę odpocząć po tym wstrząsie. Potrzebna mi terapia. Zlecam pogrzeb kucharkom i wsiadam na motor. Okrąże wyspę na uspokojenie.
Cała droga w dosyć szybkim tempie zajeła mi 4,5 godziny czasu (mając trzy krótkie przystanki). Myślę ,że na spokojnie można to zrobić w 6/7 godzin. Ja wyjechałem z tuk tuk w kierunku na Tomok. Na tym etapie droga asfaltowa jest w dobrym stanie. Za Tomok można zjechać do wiosek etnicznych. Etap od wiosek, aż do wodospadów to fragment asfaltowej drogi ,ale poniszczonej trochę przez wzbierające podczas troikalnych deszczów potoki (należy się spodziewać troche dziur znacznych wielkości). Po drodze jest kilka punktów widokowych, gdzie napewno warto na chwile się zatrzymać. Za wodospadami nawierzchnia zaczyna się powoli poprawiać. Jadąc główną drogą ginie przez jakiś czas widok jeziora, ale gdy dojeżdzam do Nanrunggu z powrotem zjeżdzam na droge biegnącą wdłuż stoku wyspy gdzie aż do Nainggolan towarzyszą mi piękne widoki na jezioro i urwiste wzgórza przeciwnego brzegu. Nawierzchnia prawie idealna. To niezły kawałek drogi ze znaczną ilością dobrze położonych punktów widokowych. Przy słonecznej pogodzie warto wybrać się w ten rejon. zwłaszcza ,że nie ma tam widocznego ruchu turystycznego, ani żadnej infrastruktury turystycznej (co jest dużym plusem) Mijam tylko wioski, gdzie miejscowe dzieciaki machają mi po drodze uśmiechając się szeroko i krzycząc "Hello mister" "one dolar pliss". Gdzieś na trasie między Nainggolan i Mogang droga asfaltowa kończy się zamieniając się w kamienisty trak o nierównej nawierzchni i ciągnie się tak przez kolejnych kilkanaście kilometrów. Na początku nieco z górki, więc jest trochę ślisko na kamieniach. To jest moment aby zawrócić dla tych ,którzy nie czują się pewnie na motorze i nie mają ambicji przejechania wyspy wokół. Osoby te nie zobaczą wtedy pięknie położonych tarasów ryżowych, które napewno upartych nagrodzą wspaniałymi widokami. Na odcinku od Mogang do Pangururan droga stopniowo się poprawia i na kilkanaście kilometrów przed Pangururan jest znowu idealna asfaltowa nawierzchnia, która ciągnie się już aż do tuk-tuk. W Pangururan łącznikiem można zjechać z wyspy. Blisko zjazdu znajdują się gorące żródła i baseny termalne. Po drodze do tuk-tuk jest jeszcze kilka skupisk tradycyjnych domów plemiona Batak, które mijam po obu stronach jezdni.
Moim zdaniem warto jest objechać tą wyspę dookoła planując to jako całodniową wycieczkę, a dla tych co chcą to zrobić polecam jednak nie brać skutera na dwie osoby (ze wględu na uciążliwy kamienisty odcinek o którym wyżej pisałem)