W Wuhan musiałem się już pożegnać z „Benem” i jego rodziną. Żegnamy się z obietnicą utrzymywania kontaktu i po kilku minutach melduje się w jedynym hostelu w Wuhan, którym jest Pathfinder International Youth Hostel. Zaraz potem poznaję dwóch wesołków (pierwszych spotkanych Europejczyków od mojego wjazdu do Chin). Jeden z nich to pochodzący z Włoch Marco, którego nazwaliśmy „Mussolini” , a drugim jest Nikos z Grecji, przezwany „wielkim nosem”. Resztę wieczoru spędzamy razem dzieląc się historiami z podróży. Jest co opowiadać – Nikos jest od ponad roku w podróży, a Marco podróżuje już od 25 lat. Marco spędza po kilka miesięcy w Australii pracując na farmach owoców, po to żeby wydać zarobione pieniądze podróżując po Azji i tak na okrągło. Obaj przyjechali do Wuhan z różnych kierunków ponad tydzień temu i tak już zapuścili korzenie...
Śmiałem się z nich, że nie ma co tu robić i że po dniu trzeba jechać dalej, po czym sam zostałem na kolejne dni spędzając wspólnie z nimi czas na dyskusjach, grze w karty i robieniu sobie kawałów. Ekipa powiększała się z dnia na dzień. Dołączyli do nas podróżujący od pół roku po Azji Kanadyjczyk Joshua i dopiero co zaczynający swoją podróż Francuz Lucas. Przy takiej silnej i zabawowej grupie naprawdę można było tam zakwitnąć na dobre. Dodatkowym magnesem była przesympatyczna właścicielka o pseudonimie "Sunshine", która swoim uśmiechem, osobistym wdziękiem i sposobem mówienia rozbrajała każdego faceta, który się pojawiał w tym hostelu (może dlatego zatrzymywali się na dłużej niż planowali) Po czterech dniach pobytu w Wuhan postanawiam ruszyć dalej. Moja wiza niedługo się kończy, a mam w planie odwiedzić jeszcze dwa miejsca w Chinach. Po zakupie biletu, żegnam się z chłopakami i nocnym pociągiem ruszam do Szanghaju.