Dojechaliśmy do stacji autobusowej w Hanoi z samego rana. Zaroiło się wokół nas ludźmi, którzy koniecznie chcieli nas czymkolwiek i gdziekolwiek podwieźć. Zupełnie nie wiedzieliśmy jeszcze w, którym kierunku mamy jechać kiedy oni wiedzieli już to za nas doskonale. Uparliśmy się jednak na korzystanie z komunikacji miejskiej. Byliśmy tak obojętni ,że wsiedliśmy do pierwszego lepszego autobusu nie pytając o jego trasę. Jakimś dziwnym trafem nabyty w podróży instynkt skierował nas do tego właściwego a dodatkowo wysiedliśmy idealnie w miejscu w którym powinniśmy. To miejsce to dzielnica Old Quater.
Po kilkunastu minutach dnajdujemy Civility hotel, gdzie czeka na nas Monika z Miłoszem. Za dwuosobowy pokój płacimy 9 USD$. Teraz będziemy podróżować w czwórkę. Zapowiada się nieźle. Ruszamy razem na miasto. W jednym z biur kupujemy wycieczkę po kultowej zatoce Halong Bay płacąc 37 USD$ od osoby za trzydniowy pobyt (jeden nocleg na łodzi i jeden na wyspie Catba) Następnie zabieramy się za rekonensans okolicy...
Old Quater to stare dobre Hanoi. Na ulicach rządzi chaos. Wzdłuż deptaków ciągną się sklepiki, które z wejścia sprawiają wrażenie, że znajdujemy się w czyimś domu. W środku jeden ogląda w kapciach telewizor ,a inny leży pierdząc w kanape z której podnosi się żeby nam coś sprzedać. Niemal każdy sklep, bądź warsztat pełni jednocześnie funkcje pokoju mieszkalnego .
Ulicami nieustannie płynie fala "milionów" skuterów, których właściciele używają klaksonów z częstotliwością przynajmniej 100 razy na minutę. Tu nie ma żadnych widocznych zasad ruchu. Jest tylko wrażenie wszechogarniającego chaosu. Przy każdej próbie przekroczenia ulicy ujawnia się potencjalnie duże ryzyko utraty życia. Na drodze trwa wojna. Żeby przejść jezdnię nie można zaczekać na przerwę w ruchu, bo ona prawie nigdy nie następuje. Po prostu trzeba się przeżegnać i obrać swój kierunek poruszając się stałym rytmem do przodu. Wtedy wytworzy się wokół nas ochronny lejek i zaczniemy być objeżdzani przez setki zbliżających się skuterów. Może się udać...
Rankiem przy głównych placach spotykamy wielkie grupy kobiet w przeróżnym wieku skupione podczas porannej gimnastyki, którą przy rytmie muzyki z głośników prowadzi trenerka. Zdrowy tryb życia. Warto podpatrzyć. Nic dziwnego, że są tu niemal same szczupłe kobiety.
Niezapomniany jest też widok wiszących kabli. Elektryk ma tam chyba naprawde dużo do roboty zanim w tym niesamowitym gąszczu przewodów elektrycznych wiszących na ulicznych słupach znajdzie ten właściwy, którym ma się zająć. Możliwe ,że go nie szuka. W razie awarii prowadzi nowy i stąd taka masa zwojów.
Ciekawie też jest w okolicy Dong huan (nocny targ) i przy bocznych uliczkach gdzie królują uliczne bary z jedzeniem i domowym piwem zwanym "Bia Hoi", które jest lane prosto w plastikowe kubki.
Bia Hoi - to bardzo popularne piwo w Wietnamie, a jego nazwa tłumaczona jest po prostu jako świerze piwo. Można je znaleźć własnie w małych barach na skwerach ,bądż rogach ulic. Jest słabe (ok. 3% alkoholu) i niezwykle tanie. Można się czasem spodziewać, (albo nawet powinno) pewnych dolegliwości po wypiciu ponieważ jego produkcja nie jest monitorowana przez żadną agencję zdrowej żywności. No ale cena powala (5000 VND za szklankę, czyli niecała złotówka), więc nie ma co liczyć na super jakość...
W Hanoi zostawiliśmy paszporty w ambasadzie Kambodży z prośbą o wizę. Paszporty mogliśmy odebrać już na drugi dzień rano, ale nie zdążyliśmy tego zrobić. Jadąc na Halong Bay usłyszałem głos przewodnika, że paszport jest jednak konieczny do spania na łódce w nocy i jeśli nie mam paszportu będę musiał zejść na ląd!
-Ale mam prawo jazdy i kwit z ambasady, że mają mój paszport, to ci nie wystarczy? pytam śmiejąc się do pilota wycieczki
-Nie, nie to bardzo ważny przepis i kapitan go ściśle respektuje
-Aaahaaa ,no tak! (pokiwałem głową przypominając sobie jak to się czasem załatwia omijanie ważnych przepisów) - to może masz jakąś sugestie jakby to zrobić ,żebym był na pokładzie mimo ,że nie mam paszportu?
-3 $USD, ale muszę pogadać z kapitanem czy weźmie ryzyko.
Kapitan wzioł "ryzyko" .Wszechmogący zielony Jerzy Washington znosi "bardzo ważne przepisy"
P.S. W zatoce Halong Bay czekając już na nasz statek poznaliśmy małżeństwo Gryka (z geobloga), którzy podróżują dookoła świata, wymieniliśmy się spostrzeżeniami , adresami no i może będzie okazja gdzieś sie spotkać ponownie po drodze (kontakt jest), a to ich blog http://gryka.geoblog.pl/