Dojechaliśmy do Dali. Zmęczenie daje się już we znaki, ale to jeszcze nie koniec. Dali ma wyodrębnioną część starego miasta ,która mieści się kilkanaście kilometrów od centrum. Zmieniamy środek komunikacji na autobus miejski o numerze 8. Po dwudziestu minutach docieramy w końcu do celu. Cała podróż od momentu opuszczenia hotelu w Hong Kongu zajeła nam blisko pięćdziesiąt godzin ciągłego przemieszczania się.
Na przystanku zaczepiają nas starsze babki oferujące pokoje. Po angielsku wiedzą tylko jak powiedzieć "mam pokój" "zobacz pokój" "pokazać pokój" i tyle sobie tutaj tylko w tym języku usłyszymy. Na dłuższą pogawędke nie ma co liczyć. Decydujemy się na trzyosobowy za 35 juanów...
Miasteczko na pierwszy rzut oka wygląda nieźle. Co prawda góralska komercja od razu rzuca się w oczy (coś jak Polskie Zakopane), ale ma swój urok i trafia na liste miejsc gdzie chciałbym kiedyś wrócić. Z jednej strony góry, z drugiej jezioro ,a w środku tego wszystkiego klimatyczny grajdołek.
Udając się na pierwszy spacer zaskakują nas od razu dwie rzeczy:
- Po pierwsze to szeroko dostępne miękkie narkotyki.
Srogie kary przewidziane chińskim prawem za handel narkotykami jakoś mało są tutaj w stanie kogokolwiek przestraszyć, bo co chwila jesteśmy zaczepiani na ulicy propozycjami kupna marihuany, a dilerami wbrew naszym przyzwyczajeniom nie są młode osoby tylko starsze babki. Podobno miejscowa Policja ma ten biznesik głeboko w tyłku, ale jak już zrobi się zbyt głośno to przyjeżdzają wtedy poważniejsze władze z Pekinu ,które nie do konca to w tyłku mają, więc średnio raz w roku robią popisowy nalot. Wtedy to handel na krótko zamiera po czym znów za jakiś czas wszystko wraca do normy, więc nie ma co się dziwić kiedy w czasie "bez nalotów" babcia starowinka o poczciwym wyrazie twarzy zaproponuje nam zioło na ulicy...
Drugim zaskoczeniem było to ,że podróżując po Chinach nie spotkaliśmy przypadkowo jeszcze ani jednego Polaka ,więc nie spodziewaliśmy się, że w Dali spotkamy od razu kilkunastu:
Pierwszy podjechał do nas na rowerze Wiktor.
- "słyszałem Polski język ,ale nie jestem pewien mówicie po Polsku?" - " Tak my z Polski" - odpowiadamy chórem.
- "Świetnie, bo jest tu jeszcze ośmioosobowa grupa z naszego kraju i możemy sie spotkać wspólnie wieczorem" - "No to podejdziemy!" stwierdzamy ochoczo.
Kilka minut później spotykamy Mariusza, który wyławia nas w Chińskim tłumie słysząc znajome wyrazy. Po chwili rozmowy składa nam propozycje z serii "Zapraszam do siebie na kawę lub drinka" co dzięki użyciu słowa "drink" w szyku zdania nie czeka zbyt długo na pozytywną reakcje.
Mariusz mieszka od czterech lat w Dali. Wkurzył się pewnego dnia, spakował plecak, zostawił wygodne życie w Niemczech i wyruszył w swoją drogę, pisząc dla siebie legendę. Maszerował na piechotę przechodząc całą Rosję i Mongolię niczym Forest Gump, bez specjalnego powodu kiedyś stwierdził ,że już mu się nie chce więcej maszerować. Wsiadł do pociągu, pokręcił się po Chinach, wylądował w Dali. Poznał swoją drugą połowę i został. Mieszka tutaj do dzisiaj. Znalazł swoje miejsce w życiu, przynajmniej na jakiś czas...
Od Mariusza udaliśmy się na miasto ciągnąc go ze sobą, poznaliśmy grupę z Polski o ,której wcześniej słyszeliśmy.
To grupa powiązanych ze sobą znajomych, którzy co jakiś czas biorą dłuższe urlopy i wyjeżdzają razem w różne zakątki świata z dala od all inclusiv, a jak wracają to wciąż się lubią, co zbyt często spotykane nie jest.
Udaliśmy się wszyscy na obiad , a później do knajpy "Stairway to heaven", gdzie od progu przywitała nas kolejna para z Polski rodem. Polskie spotkanie na Chińskiej ziemi! Polski dzień w Dali w prowincji Yunnan!
Pytamy Mariusza "kiedy ostatnio spotkał tu przypadkiem Polaków?"- "Dwa lata temu" - odpowiada....
Chyba tego dnia było wyjątkowo Polskie przesilenie...
P.S. Korzystając z internetu w Chinach trzeba być przygotowanym na pewne problemy. Dużo stron jest poblokowanych i nie ma do nich dostępu. Dotyczy to również takich popularnych portali jak Face Book lub You Tube. Dodatkowo w niektórych miastach cudzoziemcy chcący skorzystać z komputera w kafejce internetowej muszą okazać paszport, który jest kopiowany.